Moja długa historia o małej Tosi i karmieniu

Tosia jest moim czwartym dzieckiem. Takim, przy którego wychowaniu wszystko miało być lepiej, inaczej. Hmmm, na pewno inaczej, ale czy lepiej?
Przygotowania do porodu
Miałam 43 lata. Byłam pewna, że nawet po 10 latach od ostatniego porodu pewne rzeczy będą oczywiste i proste. Joga dla ciężarnych, poród naturalny, karmienie piersią (po 5 latach karmienia starszaków za mną), najlepszy szpital położniczy w Warszawie, gdzie już rodziłam chłopców, opłacona położna. Miałam nadzieję też, że nauczę się noszenia małej w chuście. I nie byłam pewna, jak sobie dam radę ze zmęczeniem.
Najpierw był okres 2 tygodni przed porodem, gdzie do 8-9 godzin dziennie spędzałam na izbie przyjęć, żeby zrobić KTG z opisem w najbardziej renomowanym szpitalu położniczym w Warszawie. Jako już starsza mama musiałam robić KTG co drugi dzień.
Diagnoza: małowodzie
Brak akcji porodowej ponad tydzień po terminie. Diagnoza: małowodzie. Musimy trafić na patologię, żeby obserwować, co dzieje się z dzieckiem. Ale miejsca dla nas w szpitalu nie ma. Znowu oczekiwanie godzinami na izbie przyjęć. Żeby usłyszeć po 8 godzinach, że musimy trafić do szpitala, ale nie ma dla nas miejsca, więc ja muszę podpisać dokument o odmowie hospitalizacji przejmując na siebie ryzyko, „ze śmiercią dziecka włącznie”. Taki papier podsuwa mi lekarz. Jedną śmierć dziecka w naszej historii mieliśmy… Wiele godzin szarpaniny, niepewności, stresu.
Później w końcu ponownie trafiamy na izbę przyjęć. Tym razem wieczór, spokój, cisza i sprawne przekazanie nas na blok porodowy. Trudno uwierzyć, że to ten sam szpital… 2 godziny później, po błyskawicznym porodzie stymulowanym oksytocyną, Tosia jest na świecie. Pełnia szczęścia.
Coś jest nie tak…
Pierwszą dobę mała śpi lub wymiotuje wodami płodowymi z przerwami na karmienie. Każdy skurcz małego żołądka powoduje konwulsje małego ciałka. Od drugiej doby zaczyna się dziać naprawdę źle. Mała krzyczy strasznie alarmująco, przerywa tylko jak pada ze zmęczenia. Po chwili budzi się i krzyczy dalej. Wizyta w toalecie, żeby zmienić podpaskę wydaje się niemożliwością. Brodawki mam zmasakrowane, ból, jaki odczuwam przy karmieniu, jest koszmarny.
Proszę o pomoc położne, ale one nie widzą problemu w sposobie karmienia, tak fachowo ją trzymam. Jestem coraz bardziej wyczerpana i bezsilna. Córka mojej sąsiadki z sali spokojnie śpi i pięknie je pomimo swojej małej wagi. Zastanawiam się, dlaczego to moje dziecko jest takie znerwicowane… Wychodzimy po 3 dniach (przepisowych). Tosia cały czas w trybie niemal bezustannego krzyku. Każde przystawienie do piersi to dla mnie potworny ból, tak mam zmiażdżone brodawki.
Na skraju wyczerpania, bezsilności i wiary
Po niemal tygodniu od narodzin małej dzwonię do położnej, która nam towarzyszyła w porodzie. Każe więcej wychodzić na spacery. Nie pomaga, mała krzyczy na spacerach. Wizyta położnej środowiskowej kończy się szybko i według niej nie ma problemu. Śmierdzi papierosami i kawą. Ja jestem już skrajnie wyczerpana i bezsilna. Co dalej? Kiedy to się skończy?
Następnego dnia mała ma wysyp pleśniawek w buzi. Na szybko wizyta u pediatry. Nie ma działającej wagi, ale na jej oko mała jest niedożywiona. Jak to niedożywiona??? Prosi o wizytę w przychodni rejonowej w celu zważenia dziecka. W najbliższy poniedziałek jedziemy do przychodni. Z przerażeniem odkrywam, że dziecko z wagą 3450 g po niemal 2 tygodniach waży 2980 g… Strach o życie dziecka ściska mi gardło. Mała jest naprawdę niedożywiona. Biegniemy po butelki i mleko modyfikowane do apteki. Zaczynamy ją dokarmiać, próbując podawać pierś, ale ja w tym momencie tracę wiarę w swoje możliwości laktacyjne. Jestem za stara widocznie, dlatego tym razem nic nie działa tak, jak trzeba…
Czemu laktator, przecież wystarczy przystawiać dziecko…
Następnego dnia wypożyczamy laktator, ale nie umiem pogodzić ściągania mleka i dbania o małą. Przychodzi doradca laktacyjny uczący się zawodu, pokazuje inną pozycję, mówi, że butelka to nie problem, mówi, że mam ściągać. Ja ciągle nie rozumiem, czemu laktator, przecież wystarczy przystawiać dziecko… Niczego już nie rozumiem…
Już w 3-4 dobie po podaniu butelki mała zaczyna odrzucać pierś. Ja ciągle płaczę i cały czas jestem pełna lęku o zdrowie i życie dziecka. Spisuję skrupulatnie posiłki i wagę dziecka. Wyznaczam sobie cele wagowe do osiągnięcia, które stopniowo osiągamy. Moja hipisowska natura walczy o naturalnie i na żądanie. Serce boli, że nie możemy tak, jak wiem, że powinno być. Mała coraz mniej chętnie ssie pierś. A w butelce po ściąganiu kilka kropel mleka tylko. Ja przecież zawsze byłam laktatorooporna… Kupuję SNS, próbuję przystawiać małą z SNSem. Trochę je, w większości drze się jak opętana. Butelka jest znacznie prostsza.
Walka o powrót do piersi
Po półtora tygodnia mała już odżywiona, kamień spada mi z serca. Teraz podejmujemy walkę o powrót do piersi. Dzwonię do doradcy. Usłyszę, że ona już tu więcej nie zdziała, że w moim wieku to tak jest i mam się skupić na trójce starszych dzieci. Wpadam w rozpacz. Płaczę cały dzień.
Przyjeżdża moja mama, to mnie mobilizuje, zaczynam szukać rozwiązań. Wygrzebuję nazwisko położnej z okolicy, dzwonię. Dostaję namiar na inną doradczynię. Ta jest bardziej doświadczona, opracowuje dla mnie plan, pomaga wyznaczyć priorytety. Zachęca i motywuje, budzi nadzieję, że będzie dobrze. Rzucam się w wir pracy z laktatorem.
Nadal bardzo dużo płaczę, ale widać dość szybkie postępy, mała pije coraz więcej mojego mleka. Butelką, ale zawsze. Jak osiągam 600 ml ściągniętego mleka na dobę, przystępujemy ponownie do dokarmiania SNSem. Mała kompletnie nie chce. Ja ściągam dalej, zjadam garście suplementów pobudzających laktację, tyję i płaczę. Stopniowo w ciągu 3 miesięcy dochodzę do 1200 ml ściągniętego mleka dobowo. W międzyczasie przestaję dokarmiać mlekiem modyfikowanym, co bardzo dobrze wpływa na regulację trawienia małej i na moją samoocenę. Częściowo na to drugie co prawda, ale zawsze czuję się lepiej.
Poszukiwania kolejnego doradcy
W międzyczasie nasz drugi doradca przestaje odpowiadać na telefony i SMSy. Szukamy trzeciego. Tym razem to również pediatra, dużo spotkań, badania (jest infekcja piersi), ale brak postępów w karmieniu piersią. Przeczytałam cały Internet angielski i polski (po polsku informacji brak), wypróbowałam wszystko. Mała nadal nie chce ssać piersi. Ja nadal płaczę.
Czuję się straszliwie samotna w tej walce, bo większość bliskich mnie nie wspiera i nie rozumie. U trzeciego doradcy spotykam położną, która przekazuje mi namiary na grupę FB takich dziewczyn jak ja, randkujących z laktatorem. Myślałam, że jestem jedyna w tym kraju….
Nie jestem sama!
Dzięki grupie (ponad 1000 dziewczyn) zaczynam rozumieć, co się wydarzyło. W międzyczasie odwiedzamy neurologopedę i okazuje się, że mała ze względu na tak intensywne wymioty wodami płodowymi nieprawidłowo ustawiała język, co sprawiało, że masakrowała brodawki, a nie pobierała efektywnie pokarmu. W efekcie braku skutecznego pobudzania produkcja mleka była na za niskim poziomie. I koło się nakręcało, wskutek czego mała była głodna, a laktacja słaba. Problem – łatwy do skorygowania w pierwszych dniach – nas doprowadził do dramatu laktacyjnego…
Widząc jak każdego dnia do grupy FB dołączają dziewczyny karmiące piersią inaczej, czytając posty dziewczyn, widząc, że naszym udziałem są dokładnie te same emocje i wyzwania, zaczynam się powoli godzić z rzeczywistością.
Czasem rodzicielstwo polega na zaakceptowaniu decyzji dziecka
Dopóki Tosia nie skończy 6 miesięcy, nie ustaję w próbach przystawienia małej. Mam kilka cudownych dni, kiedy ssie, ale to wszystko. Potem wraca do butli. W efekcie nabawia się awersji do piersi, a ja pewnego dnia zaczynam rozumieć, że czasem rodzicielstwo polega na zaakceptowaniu decyzji dziecka, nawet tak małego, co do tego co jest dla niej/niego najlepsze. Na podążaniu pół kroku za dzieckiem, zamiast wodzowskiego torowania drogi.
Ważna lekcja również dla wychowywania moich nastolatków. Powoli zaczynam wygrzebywać się z depresji poporodowej, również dlatego, że zaczynam widzieć, że ją mam.
Jestem mamą czworga dzieci!
Kolejny krok to moment, w którym przestaję siedzieć ciągle z laktatorem i zaczynam wracać do bycia mamą czworga dzieci, nie tylko maluszka. Zostawiam aktywne działanie na FB i zaczynam żyć. Stopniowo włączam się w obowiązki dotyczące starszaków. Mała tylko na moim mleku, zamrażarka pełna zapasów. Moja hipisowska natura wciąż cierpiąca, ale już trochę mniej.
Dla kogo to karmienie?
Dziś Tosia ma 16 miesięcy, nadal ściągam mleko 2-4 razy. Rozszerzanie diety tym razem było dla mnie super problematyczne, myślę, że z powodu tak ogromnej pracy, jaką musiałam włożyć w laktację, nie mogłam zaakceptować podawania małej innych pokarmów. Dziwne, ale tak rzeczywiście było. Teraz Tosia je dwa duże posiłki dziennie, trochę przegryzek i podjadania z talerzy innych członków rodziny. Reszta to nadal moje mleko, z czego jestem dumna. Nie udało mi się dać jej karmienia piersią tak długo, jak chciałam. Tak długo, jak dawałam to starszakom. Ale karmię ją swoim mlekiem już dłużej niż najstarszego syna i chcę na pewno dociągnąć do 1,5 roku, może dłużej. Była to tytaniczna praca, z myślą o małej oczywiście. Ale czasem zastanawiam się, czy bardziej zrobiłam to dla niej czy dla siebie.
Z miłości potrafię góry przenosić, nawet te niehipisowskie
Niedawno rozmawiałam z moją prawie 14-letnią córką o karmieniu i powiedziała mi, że w takiej sytuacji jak ja na pewno by nie ściągała, że podałaby mleko modyfikowane. Podjęłam z nią dyskusję, ale teraz myślę, że doszła do takich wniosków, widząc moją walkę i czas, jaki muszę poświęcać każdego dnia na pracę z laktatorem (jednak jestem laktatorooporna, więc zajmuje mi to dwa razy więcej niż innym dziewczynom – 4h/dziennie).
Może to ona ma rację, a może moja walka jednak miała sens. Choć rzeczywiście o dobrą mocną więź z maluszkiem w sytuacji kpi jest trudniej. Mam porównanie z pozostałą trójką. Nadal odczuwam czasem zazdrość, widząc, jak mocno Tosia jest związana z moim mężem. Ktoś musiał ją nosić, jak ja odciągałam mleko. Plus jest taki, że mała jest dużo bardziej otwarta niż starszaki w jej wieku, ma więcej zaufania do obcych, kocha wszystkich w rodzinie tak samo mocno, a oni są w niej zakochani po uszy. I mogę na nich polegać. A ja wiem, że z miłości potrafię góry przenosić, nawet te niehipisowskie.
Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Kami