(Nie)krótka historia

Ze względu na moje problemy zdrowotne zdecydowaliśmy się na dziecko trochę szybciej, niż zawsze to sobie w głowie układałam i – z perspektywy czasu widzę – chyba nie byłam na to gotowa. Cieszyłam się i kochałam całym sercem to maleństwo zanim jeszcze pojawiło się na świecie, ale myślałam o szybkim powrocie do pracy, a wizja karmienia piersią przerażała mnie totalnie. Nie chciałam karmić piersią na początku, ale wiedząc, że to dobre dla dziecka postanowiłam spróbować, trochę z nadzieją, że się nie uda i nie będę miała sobie nic do zarzucenia.

Sprawny poród i karmienie

Poród odbył się przez  zaplanowane wcześniej cesarskie cięcie, ale wszystko poszło sprawnie, synek był piękny i zdrowy, zupełnie straciliśmy dla niego głowę. O dziwo przystawienie dziecka po porodzie okazało się dla mnie czymś naturalnym i mimo, że planowałam już, kiedy tylko przestanę karmić i wyjdę tu, czy tam, zaczęło mi na tym zależeć. I wszystko szło jak z płatka… Maluch był dostawiony od razu po porodzie, wcześniej był kontakt skóra do skóry z tatą. Miałam go przy sobie także w nocy, położne pomagały mi go w nocy przystawiać (szpital wojewódzki, nie prywatny!), maluch był jedynym niedokarmionym mlekiem modyfikowanym dzieckiem na oddziale.

Uśpiona czujność

Pytałam wszystkich koleżanek, dlaczego nie mam nawału, dlaczego mi się nic nie zatyka, jak to możliwe, że wszystko tak pięknie przeszło. Mleka było od początku pod dostatkiem, mały przybierał wręcz za szybko. Nie rozumiałam, co to kryzysy laktacyjne, wszystko było dla mnie banalnie proste w tym całym karmieniu piersią. Widząc, że nie ma z tym żadnych problemów, zaczęłam mniej więcej co drugi dzień podawać butelkę i wymykać się do pracy i innych obowiązków związanych z własną firmą lub po prostu wychodziłam poćwiczyć. Nie widziałam w tym nic złego, wręcz cieszyłam się, że jestem taka umiejącą pogodzić życie z macierzyństwem matką. Nie zamkniętą w domu, ale wychodzącą, szczęśliwą – dumna wszystkim opowiadałam, że tak też się da…

Pierwsze problemy

I wtedy mały skończył 3 miesiące. Zaczęło się wykręcanie i płacze przy piersi, po każdym dłuższym wyjściu zaczęłam zauważać, że mam mniej mleka. Zmartwiło mnie to zdecydowanie bardziej niż się spodziewałam. Zarzuciłam wszelkie wyjścia z domu, zaprzestałam podawanie butelki, poinformowałam wszystkich o moich problemach i starałam się naprawić sytuację. Co mleka okazywało się być więcej, problem powtarzał się znowu po kilku dniach. Mały płakał przy piersi, nic nie wypływało z nich po naciśnięciu, byłam pewna, więc, że nie mam mleka, ale twardo stwierdziłam, że nie podam butelki, bo będzie to oznaczało koniec karmienia piersią. Po 2 tygodniach walki doszłam do tego, że to nie może być po prostu kryzys laktacyjny, skontaktowałam się z doradcą laktacyjnym. Przyjechał, zważył malucha przed i po karmieniu, poobliczał wszystko co trzeba i potwierdził moje przypuszczenia – maluch nie przybiera. Podawałam raz dziennie mleko modyfikowane i walczyłam dalej. Po kolejnym tygodniu spotkałam się znowu z doradcą. Maluch coraz mniej chętnie jadł z piersi. Załamana spotkałam się z jeszcze innym doradcą. Potwierdził, że maluch nie przybiera i wskazane było dokarmianie go po 3 tygodniach bez zmian na wadze. Zalecił karmienie poprzez SNS. Mój synek po przystawieniu do piersi z podłączonym SNSem zdenerwował się jednak tak bardzo na wystające rurki, że problem tylko się pogłębił. Doszło do tego, że maluch wpadał w szał, jak tylko zaczynałam rozpinać bluzkę. Przypłaciłam to kilkoma dniami nieustannego płaczu (mojego), ale przy wsparciu moich bliskich podałam butelkę. Po kilku dniach, udawało mi się odciągnąć 1-2 porcje dziennie (co utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie mam mleka), ale podawanie mleka modyfikowanego bardzo mnie wewnętrznie niepokoiło.

Przygoda z KPI

Czułam wyrzuty sumienia, wydawało mi się, że zasłużyłam sobie na to, że „wykrakałam”, że jestem złą mamą, że nie podołałam. Zrozumiałam, że nie wiedziałam co mówię, kiedy jeszcze nie chciałam KP. I wtedy zdecydowałam – nie, nie, ja się tak łatwo nie poddam. Od koleżanki usłyszałam o grupie wsparcia mam karmiących inaczej na fb. I tak zaczęła się moja przygoda z KPI… Każdego kolejnego dnia z laktatorem przeklinałam dzień, w którym dowiedziałam się, że tak w ogóle można, ale wyrzuty sumienia spowodowane moim początkowym nastawieniem do karmienia piersią i miłość do dziecka kazały mi kontynuować tę walkę. Mój mąż nie mógł już słuchać moich rozterek, chciał odzyskać żonę. Wszyscy dookoła mówili mi, że najważniejsze, że karmiłam 3 pierwsze miesiące i nikt nie rozumiał, dlaczego nie chcę podawać mleka modyfikowanego. Moja mama, teściowa i ciotka tłumaczyły, że też karmiły 3 miesiące. Mąż podejrzewał mnie już o rozdwojenie jaźni, bo prawie codziennie płakałam ze zmęczenia i niewyspania, nie wychodziłam z domu, bo odciągałam pokarm co godzinę przez 20 minut. A jednak uparłam się i dalej to robiłam. Wieczorem płakałam, że nie chcę, że nie dam rady, a rano znowu odciągałam. W międzyczasie zepsułam 2 silniczki w laktatorze Canpola i zamówiłam Medelę na 2 piersi. I to był przełom – przede wszystkim psychicznie. Dokonując zakupu droższego sprzętu podjęłam decyzję, że nie jest to czasowe rozwiązanie, że będzie to trwało jeszcze trochę. Z pomocą dziewczyn z grupy rozkręcałam laktację. Miało to trwać 2 tygodnie, trwało ponad miesiąc…

Rozkręcona laktacja i walka o KP

Jak miałam już dużo mleka i wiedziałam, że młody nie natknie się na pustą pierś – próbowałam go przystawiać. Maluch zawsze był leniuchem piersiowym i nie był wielkim fanem KP, więc jak tylko nie leciało, to nie pił. Dlatego odważyłam się go przystawić po raz kolejny po dłuższej przerwie dopiero jak wiedziałam, że laktacja jest rozkręcona i mleko wręcz tryska. Do dziś pamiętam, jak ktoś mi powiedział “na laktatorze to max 2 tygodnie pokarmisz”. Całe szczęście, że uwierzyłam, że da się tak całe lata karmić i dzięki temu rozkręciłam laktację. Zawsze wiedziałam, że nie będę karmić za długo w ten sposób i wychodziłam z założenia, że albo wrócimy do piersi albo po pewnym czasie odpuszczę. Dałam sobie termin: koniec września. Od początku września, po ok. 2 miesiącach KPI, zaczęłam przystawiać malucha tak „na luzie”, raz na kilka dni. Jak był bardziej nerwowy, robiłam dłuższe przerwy, żeby całkiem nie zdenerwować go karmieniem piersią. Jedna z mam poradziła, że najlepiej przystawiać jak nie jest całkiem dziecko głodne i jak najbardziej zrelaksowane. U nas wychodziło to na początku w kąpieli albo po popołudniowej drzemce jak był zaspany, ale pogodny. Nie przystawiałam na siłę, ale odsłaniałam pierś i czekałam aż się nią zainteresuje sam. Jak miał dość, to czekała już butelka, bo dłużej niż 2 minuty nie wytrzymywał i nie chciałam go bardziej zniechęcać. Wtedy miałam mały kryzys i wątpliwości, czy aby nie jest tak, że on się nauczył już, że jak possie 2 minuty, to dostanie w nagrodę butlę, ale na szczęście nie. Potem zauważyłam lepsze efekty, jak wyznaczyłam mu stałą porcję na każde karmienie i jak chciał więcej to mógł ewentualnie dojeść z piersi. To jednak był już kolejny etap, kiedy maluch już chwytał pierś częściej, ale na krótko. W trakcie karmienia śpiewałam albo mówiłam do niego bez przerwy bardzo spokojnym głosem, żeby go uspokajać.

Drastyczny krok i tryskające piersi

Jak maluch chwytał już pierś, często także po butli, odważyłam się na drastyczny krok. Zrobiłam to tylko dlatego, że zaczął jeść jeden raz częściej w nocy i przestałam się „wyrabiać” z moim mlekiem – odciągałam całe noce i nie było nic na rano. Denerwowało mnie tym bardziej, że już od tygodnia czy dwóch maluch był wyłącznie na moim mleku. Spróbowałam raz i drugi podać pierś “na śpiocha” (ale zanim był oswojony z chwytaniem piersi zrelaksowany w kąpieli itd., to nie było w ogóle takiej możliwości) i stwierdziłam, że najwyżej będzie głodny szybciej i będę go częściej przystawiać. Tak udało się jedną, drugą, trzecią noc karmić tylko piersią. Nie musiałam wtedy odciągać w nocy i to była ogromna poprawa komfortu życia. Tak trwało to kolejne 2 tygodnie, aż w końcu nie zaprotestował także, kiedy podałam mu rano pierś. Rano mój maluch bowiem zazwyczaj domagał się butli już po chwili ssania piersi. Tym razem ssał jednak tak długo, że był tylko trochę marudny z powodu braku butelki, ale obyło się bez krzyku. Po raz pierwszy więc nie podałam butelki, ale dałam znów pierś za 1,5- 2 godziny. Na początku (2-3 dni) dostał jeszcze raz dziennie butlę z moim mlekiem, żeby się nie zniechęcił z powodu głodu, a potem w międzyczasie tak się rozkręciła moja laktacja dzięki jego przystawianiu się, że mleko tryskało jak ssał i zaczął się najadać.

Moja strategia

Jak karmiłam przed naszym kryzysem, odbywało się to zawsze z jednej piersi na karmienie. Teraz, żeby maluch się nie denerwował, sprawdziło się, że karmiłam raz jedną, raz drugą piersią i potem jeszcze raz powtarzałam, aż się nie uspokoił. W tym czasie zbierało się mleko w drugiej piersi i maluch nie denerwował się, że nic nie leci. Po 2 kolejnych dniach, jak się zorientował, że jest w tych piersiach dość mleka, był tak wyluzowany i radosny, jak nigdy kiedy jadł z butelki. Na początku – żeby mieć coś na wszelki wypadek i dodatkowo pobudzać piersi – po każdym karmieniu odciągałam mleko przez ok. 10 minut (nie zawsze leciało) z jednej piersi, żeby w drugiej było więcej mleka na następne karmienie jakby nie zdążyło się uzbierać i po kolejnym karmieniu robiłam to samo z drugą piersią.

To nie była krótka historia

Po przejściu na karmienie wyłącznie piersią maluch miał 5 miesięcy. Ja odciągałam jeszcze wciąż mleko dwa razy dziennie w obawie i niedowierzaniu, że ta sielanka potrwa dłużej – żeby mieć zapasy i wykorzystać dużą ilość mleka wyprodukowaną przez przystawianie dziecka. Nasze problemy się nie skończyły, bo mimo dumy z powrotu do piersi, synek nie przybierał. Byliśmy u 3 lekarzy, robiliśmy różne badania, ale wiedziałam jedno – za dużo poświęciłam, żeby teraz go „dokarmiać”. Trochę wcześniej zaczęliśmy rozszerzać dietę, ale maluch już miał zęby i z perspektywy czasu myślę, że był gotowy i była to dobra decyzja. W końcu zaczął przybierać na wadze, ja mam zapas mleka na około 3 miesiące w zamrażalniku i zdecydowałam już nie odciągać.

Odzyskane szczęście

Od tej pory minęły już 3 miesiące i końca mojego KP nie widać. Maluch rozwija się przecudnie. Teraz jest tak, jakby nigdy nie było KPI. A ja wiem, że przy następnym dziecku nie będę się na nic nastawiać. Jeśli także odmówi piersi szybciej, niż bym tego chciała, nie wiem, czy przetrwam to kolejny raz. Ale wiem, że warto. Do dziś nie mogę uwierzyć w moje szczęście, którego nie doceniałam, póki go nie utraciłam. Każde karmienie jest dla mnie radością, przez pierwsze tygodnie nie mogłam powstrzymać łez szczęścia. Wiem, że będę doceniać każdą chwilę karmienia piersią, bo to jedne z piękniejszych momentów, jakie dane było mi przeżyć będąc mamą. Teraz cieszę się każdą taką chwilą i nigdy nie zrozumiem, jak mogłam kiedyś myśleć inaczej.

Gosia

Obrazek wyróżniający: zdjęcie z archiwum prywatnego.

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.