Moje KPI

Moja historia z kpi zaczyna się… no właśnie. Kiedy? Czy w trzeciej dobie po porodzie, jeszcze przed nawałem, a wraz z głośnym i kilkugodzinnym krzykiem mojej nowonarodzonej córeczki, czy 2 miesiące później, gdy zapłakana i zmęczona ciągłą walką przystałam na pomysł partnera, aby pozostać tylko przy butelce?

Przygotowania do karmienia piersią

Wcześniej przeczytałam i przygotowałam się najlepiej jak potrafiłam do karmienia piersią. Wiedziałam już, że zdjęcia uśmiechniętej mamy i bobasa są raczej bajką, a samo karmienie piersią bywa trudną drogą. Wiedziałam też, że karmienie piersią zaczyna się w głowie. Wiedziałam o nawale, o skokach, o kryzysach, o zastojach, o technice ssania, o istnieniu CDL, SNS, laktatorach, nakładkach i całym możliwym asortymencie mającym pomóc mi w pracy nad „najlepszym, co mogę zaproponować swojemu dziecku”. I oczywiście – jak to z wiedzą teoretyczną bywa – była dobrym fundamentem, ale doświadczanie walki o karmienie piersią było czymś jeszcze zupełnie innym.

Zdobycie Mont Everest i upadek

Moja córka przywitała nas w lutową noc o 4:40 i był to jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Płakaliśmy tuląc ją w ramionach, a ja czułam się, jakbym zdobyła Mount Everest. I te emocje przepełniały mnie dwie doby. Dwie doby, kiedy nie spałam praktycznie w ogóle, bo nie mogłam przestać patrzeć na Malutką, która tak pięknie chwytała pierś, tak pięknie jadła, spoglądała na mnie, jak nikt inny. Tuliłyśmy się, cicho mówiłam do niej i byłam taka dumna!

W trzeciej dobie zaczęły się problemy. Nadeszło zmęczenie, duże zmęczenie, pojawiły się pierwsze oznaki baby blues. Dotarło do mnie, jak kruchą istotą jest moje dziecko, a jak bardzo odpowiedzialna za nią jestem przede wszystkim ja. A wraz z tym wszystkim pojawił się głód mojej córeczki. Przystawiałam ją cały czas, ale ona ciągle płakała. Po 3 godzinach ciągłej walki i płaczu w końcu zajrzała do nas położna, bo budziłyśmy inne mamy.

Początek końca?

Nie chciałam jej podać butli, bo przecież po co, wszędzie piszą, że początek końca, że zło. Także się zaparłam. I było tylko gorzej. Malutka płakała i płakała, a ja zaczęłam razem z nią. Po tej kolejnej nieprzespanej nocy w końcu skapitulowałam. Dałam jej nad ranem butlę z 10 ml mleka modyfikowanego. I poszła spać. Spokojna, szczęśliwa, a ja poczułam się fatalnie. Poczułam, jak setki matek mnie osądza. Wtedy nadszedł też nawał, który był dobrym zwiastunem, ale przy całym moim zmęczeniu dodatkowy ból tylko mnie przybił.

Pęknięte serce i wsparcie

Dodatkowo okazało się, że musimy zostać dłużej w szpitalu, bo Malutkiej skoczyła bilirubina. To były dla mnie złe wieści, bo moja kondycja psychiczna się pogarszała, a nie miałam nawet możliwości wesprzeć się na partnerze, ponieważ oddział był zamknięty dla odwiedzających. Byłam tam z tym wszystkim „sama”. Szpitalna CDL pochwaliła technikę ssania córki, laryngolog rzucił okiem na jej wędzidełko, które nie było ani trochę za krótkie, ale nie pomagało mi to jakoś szczególnie w karmieniu i uspokajaniu ciągle płaczącej córeczki. Dodatkowo to odkładanie jej do inkubatora, zakładanie opaski na oczy… a ona ciągle płakała. Serce mi pękało coraz bardziej. Wtedy na szczęście mój ukochany wynajął na noc położną do pomocy. Przez kolejnych 12 godzin była dedykowana tylko mi i córeczce. Uspokajała mnie, opiekowała się Malutką, gdy ja w końcu się umyłam, zjadłam coś, napiłam się ciepłej herbaty. Pilnowała Malutkiej w inkubatorze, a ja w końcu mogłam chwilę pospać.

Nowy przyjaciel

I na rzecz tego odpoczynku mój ukochany kupił i przywiózł mi mojego nowego przyjaciela – ręczną Medelę. Dzięki niej równo co 2,5h budziłam się na odciąganie mleka, które przekazywałam położnej, która karmiła Malutką. Z jednej strony czułam się podle – zostawiłam swoje dziecko z obcą kobietą… gdzie nawiązywanie więzi? Ale z drugiej strony wiedziałam, że moja intuicja się nie myli. Jeśli chcę być zdrowa, a córka potrzebuje mnie zdrowej i silnej, to potrzebuję kilku godzin na doprowadzenie siebie do stanu używalności. I to był strzał w 10tkę. Rano aż przebierałam nogami, o niebo bardziej wypoczęta, na widok swojej córeczki. Wróciłyśmy do karmienia piersią, choć przy konieczności ciągłego naświetlania (a chciałam szybko wyjść) było to trudne, bo Malutka chciała jeść co maksymalnie godzinę. Ale stawałam na głowie, żeby się udało.

Strumienie mleka

W końcu po 5 dniach pobytu w szpitalu dostałyśmy wypis. Byłam okrutnie szczęśliwa, a Malutka z tej radości jak usnęła po badaniu dna oka, to obudziła się dopiero po 6h, mimo prób budzenia na karmienie. W domu już poczułam się pewniej ze swoim karmieniem piersią, a raczej z tym, że będę walczyć i mi się uda. I udawało. Na ok. 9 karmień dziennie 8 było okupionych walką, płaczem i krzykiem. Mleko lało się strumieniami. Ciągle byłam zalana swoim mlekiem, które miało bardzo, ale to bardzo silny strumień. Tłumaczyłam to hormonami, specyfiką budowy i wierzyłam, że się nauczymy siebie. Ale Malutka sprawiała ciągle wrażenie, jakby się podduszała, nie dawała rady z przełykaniem. Nie raz, nie dwa, byliśmy wystraszeni. Dla próby po tygodniu spróbowaliśmy z butlą – zupełnie inne dziecko. Spokojne, najedzone. I wtedy pierwszy raz chyba pojawiła się myśl o kpi, bo przecież hej! Spójrz na swoje dziecko – w końcu jest szczęśliwe, ale wciąż dostaje to, co najważniejsze pod kątem żywienia – mleko matki.

Technikę karmienia podpatrywała nasza położna, cudowna kobieta, która nie miała żadnych zastrzeżeń, ale podsunęła pomysł, że może Malutka nie potrafi tak szybko pić, a mleko leci za szybko i za mocno. W związku z tym z jej pomocą zmieniłam pozycję – Malutka była karmiona na mnie.

Oczywiście wtedy też podjęliśmy decyzję o zaproszeniu CDL. Niestety i tutaj efekt był podobny – technika dobra, pozycję wypróbowaliśmy każdą, z lepszym i gorszym skutkiem, ale żadna nie gwarantowała sukcesu. Córka cały czas się podduszała, zalewała mlekiem, przeraźliwie płakała. Niestety do tego stopnia, że zaczynała płakać za każdym razem, gdy tylko wyciągałam pierś. To bolało najbardziej.

Układ wygrana – wygrana

Po 3 tygodniach od porodu miałam również zajęcia na kursie, który realizuję. Zorganizowałam się tak, że trochę mleka ściągnęłam, a dzięki prowadzącym mogłam szybciej wychodzić na przerwę obiadową i z zajęć, aby dojechać do domu i karmić. Po kolejnym zjeździe i wszystkich opisanych perturbacjach, w momencie, gdy moje dziecko od 2 tygodni płakało na widok mojej piersi, mój partner opowiadał, jak nasza córka pięknie i spokojnie jadła z butelki. Że nie płakała w ogóle. Patrzył zagadkowo na mnie i wiedziałam, o czym myśli. I zaraz to wszystko powiedział. Że widzi, że nie wyobraża sobie, jak mnie to musi boleć, że się męczę ja, ona i on patrząc na nasze cierpienie. Powiedział, jak bardzo mnie kocha za to, że mnie wspiera, ale czy może jednak nie chciałabym choć pomyśleć o odciąganiu pokarmu? Bo przecież wtedy jest układ wygrana – wygrana. Ale że wie, ile to dla mnie znaczy, ile czytałam, jak chciałam. Dlatego wesprze mnie jak może w każdej decyzji.

Ostateczna decyzja

Chyba właśnie ta rozmowa ściągnęła ze mnie największy ciężar przy podejmowaniu ostatecznej decyzji o kpi. Wcześniej nie chciałam brać tego pod uwagę, a po tym, jak usłyszałam, że zrobiłam wszystko i jedna z najważniejszych osób w moim życiu to wie i wspiera mnie w tym, zaczęłam rozważać. Zaraz po tym zjeździe jeszcze kilka dni starałam się walczyć, ale nic się nie zmieniało. Płacz, krzyk. Zero magii. I w końcu przeszłam na butlę, jak moja córeczka miała równo 2 miesiące. Kolejny miesiąc proponowałam jeszcze pierś, choć dla bliskości, dla tych kilku sekund. I zawsze wtedy, gdy laktatorem opróżniłam ją już przynajmniej w połowie, aby córka miała łatwiej. I było.

Moja historia kpi

Dalszy ciąg mojej historii zna już każda mama kpi. Laktator towarzyszył mi wszędzie. Odciągałam pokarm w najdziwniejszych miejscach. Na moje nieszczęście podszedł mi tylko ręczny i dzięki niemu ściągałam najwięcej pokarmu, choć było to czasochłonne i zabierało mi przez większość czasu skutecznie obie ręce. Ale to było mało ważne, zawsze przecież ten czas mogłam znaleźć. Moje randki z laktatorem skończyły się, gdy Malutka obchodziła swój 8 miesiąc z nami. Od 7 miesiąca zaczęła raczkować, stawać przy meblach, a także ząbkować i mocno rozkręcił się u niej lęk separacyjny. Potrzebowała 150% mojej dotychczasowej uwagi. Laktator coraz bardziej mi wadził, irytował mnie. Chciałam być z córką, a nie wisieć z tym „przeklętym” laktatorem.

Koniec kpi

I długo nie zajęło mi podjęcie decyzji o końcu. Od początku swojej przygody z laktatorem powtarzałam sobie „kolejny dzień z moim mlekiem, kolejny mililitr mojego mleka to nasza wygrana”. 8 miesięcy to o 2 więcej, niż zakładałam minimum karmienia piersią.

A wiemy, że kpi jest trudniejsze. Nie ma w tym magii, tulenia, patrzenia w oczy. Jest wyparzanie, mycie, dźwięk laktatora, mrożenie, podgrzewanie, liczenie każdego mililitra i organizowanie dnia pod ściąganie mleka. I intuicja podpowiadała mi, że moja córka dużo bardziej potrzebuje mnie, aniżeli co prawda najlepszego pożywienia, jakie może dostać, ale nic jej nie zastąpi prawdziwego, szczerego kontaktu ze mną. Zabawy, tulenia, bawienia się. I jestem z siebie dumna, choć na pewno niosę w sercu smutek i tęsknotę za kp.

I na pewno są dni kiedy myślę, że może jednak coś się dało zrobić. Ale wtedy sobie przypominam trzecią wizytę położnej, jak pomiędzy rykiem Malutkiej, któremu przysłuchiwała się nasza położna, kiedy to próbowałam karmić córeczkę, patrzyła na mnie z radością i współczuciem i powiedziała w końcu „Pani to naprawdę na karmieniu piersią musi strasznie zależeć.”

Te wszystkie czynności, godziny z laktatorem, nieprzespane noce z powodu laktatora, do którego wstawałam, w czasie gdy Malutka odkąd skończyła miesiąc i tydzień spała 21-7 z jedną pobudką, a później bez. To wszystko dla mojego dziecka. I odkąd sama przez to wszystko przeszłam ogromny szacunek mam dla każdej mamy karmiącej piersią inaczej. Tutaj nie dostajemy zbyt wiele, a dajemy wszystko.

A na sam koniec – rzeki mleka Drogie Mamy!

Mama taka jak Wy

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.