Czy karmienie piersią da się zmierzyć?

Czy karmienie piersią da się zmierzyć? Historia mojej walki o karmienie piersią nie jest wyjątkowa, jest podobna do setek innych. Jedyne co może ją wyróżniać to tzw. happy end. Dzielę się z Wami swoją historią, by dać mamom nadzieję i siłę do walki o naturalne karmienie.

Gdyby przed rokiem ktoś zapytał mnie, czy mam świadomość ile kobiet boryka się z problemami z karmieniem piersią i ile może być różnych powodów niepowodzeń w tym zakresie, z pewnością moja odpowiedź byłaby zgoła odmienna od tego, co mam do powiedzenia dzisiaj. Zanim sama nie stanęłam przed tego typu wyzwaniem, nie miałam pojęcia, jaka jest skala problemu.

Dla mnie, marketingowca z zawodu i zamiłowania, pracownika korporacji, KPI to nic innego jak Key Performance Indicators, czyli kluczowe wskaźniki efektywności. Z innym rozwinięciem tego skrótu — Karmienie Piersią Inaczej — spotkałam się stosunkowo niedawno, w zasadzie w momencie, w którym taki sposób dokarmiania mojego dziecka odszedł już w zapomnienie. Choć słowo „zapomnienie” nie do końca tutaj pasuje, ponieważ pierwszy miesiąc życia mojego synka był to czas trudny, okres próby mojej wytrzymałości, próby sił i charakterów, okres WALKI o karmienie piersią i nie da się tego zapomnieć. Dzisiaj KPI to dla mnie nadal wskaźnik efektywności – efektywności naturalnego karmienia dziecka.

Bajki o prostym i przyjemnym karmieniu

Zanim rozpoczęliśmy z mężem starania o potomka, często rozmawialiśmy o zaletach karmienia dzieci mlekiem matki. W zasadzie widziałam tego same plusy i niepodważalne zalety. Od początku wiedziałam, że chcę karmić piersią. Jeśli tylko moje piersi będą produkowały mleko, to będę karmić! Będę przecież super mamą, a moje dziecko musi być najzdrowsze, najinteligentniejsze i mieć najlepszy z możliwych start w przyszłość.

Oczywiście miałam świadomość tego, że mogą pojawić się problemy, ale gdybym wtedy miała wyliczyć potencjalne powody takich trudności, byłyby to ledwie: złe nastawienie, nieodpowiednia anatomiczna budowa piersi, choroba matki. Skoro więc budowę piersi mam dobrą, nastawienie również pozytywne i zadbam o piersi tak, by nie dostać zapalenia, to nic więcej nie stanie na przeszkodzie. W jakim wielkim błędzie byłam, wiem dopiero teraz.

W czasie ciąży czytałam mądre książki, poradniki, oglądałam filmiki i rozmawiałam z koleżankami. No i właśnie… ku mojemu zaskoczeniu koleżanki ciężko urywały temat karmienia piersią czymś w stylu: „Ehhh to karmienie piersią. To jest zupełnie odrębny temat…” Teraz wiem, dlaczego tak mówiły.

Moja pierwsza ciąża. Długo wyczekiwana, upragniona, wymodlona, spełnienie marzeń. Zobaczyłam dwie kreseczki i już wiedziałam, że będę się zdrowo odżywiać, że przez te 9 miesięcy będę aktywna fizycznie, że urodzę siłami natury i oczywiście, że będę karmić piersią. Same najlepsze wybory, jakich dokonać może wzorowa matka. Po pierwszym miesiącu ciąży z moich wyobrażeń niewiele zostało. Okazało się, że zdrowa dieta nie będzie podyktowana chęciami, ale cukrzycą. Przez pierwszy trymestr musiałam leżeć, a do końca ciąży jedyną dozwoloną aktywnością były spacery. Do porodu siłami natury byłam nastawiona już mniej kategorycznie – najważniejsze jest przecież zdrowie dziecka. Jeśli zajdzie taka potrzeba, niech mnie kroją. No, ale karmienie piersią to już przecież mój święty obowiązek.

Same chęci nie wystarczą

Nadszedł szczęśliwy czas rozwiązania, wyprawka od dwóch miesięcy była gotowa, walizki spakowane, butelek i innych akcesoriów do karmienia mlekiem modyfikowanym absolutnie brak.

Wreszcie na świat przyszedł Mikołaj. Urodziłam naturalnie, tak jak zakładałam. Synek dostał 10 na 10 punktów, zdrowy, różowy i darł się wniebogłosy. Jedyna obawa, która mnie wtedy naszła, to strach przed brakiem pokarmu. Położna położyła mi dziecko na brzuchu, oceniła, że w piersiach jest pokarm (ja go wtedy zupełnie nie widziałam) i przystawiła dziecko do karmienia. Czy było to dobre przystawienie? Czy mały ssał prawidłowo? Tego do dzisiaj nie jestem pewna. Nie miałam pojęcia, jak to powinno wyglądać.

Po dwóch godzinach przyszedł czas na odpoczynek. Ja pod wpływem emocji i hormonów nie mogłam zasnąć, ale mój synek spał jak suseł. W ruch poszły ulotki o karmieniu i postępowaniu z pokarmem podsunięte w szpitalu, herbatki laktacyjne i dieta mamy karmiącej, a więc produkcja mleka była w toku. Syn jednak przesypiał kolejne godziny, a ja patrzyłam na inne mamy, które już kolejny raz karmią swoje pociechy i czekałam, aż mój maluch zacznie głośno domagać się jedzenia. Ta chwila jednak nie nastąpiła. Położne i pielęgniarki uspokajały mnie, że to normalne, że maluszek musi odpocząć, bo poród to dla niego ogromny wysiłek. Jedyne co mam robić, to nie martwić się. Ja jednak się martwiłam. Chyba przegapiliśmy ten moment, kiedy trzeba było go zmusić do jedzenia. Synek był apatyczny, nie można było go dobudzić, jeśli już płakał to przez minutkę, po czym znów zapadał w sen. Takiego dziecka nie sposób przystawić do piersi. Pielęgniarki starały się pomóc. Podążając za radą jednej z nich, zakupiliśmy nakładki na brodawki – udało się. Dziecko ssało, ale nadal mało i zdecydowanie zbyt rzadko. Sprawy nie ułatwiał brak czasu pielęgniarek laktacyjnych, by solidnie z nami popracować. Brak było w tym wszystkim konsekwencji i jednej metody działania. Apatia małego zaczynała być niepokojąca. Lekarze rozpoczęli diagnostykę, badania krwi, moczu, poziomu cukru we krwi, obserwacje na monitorze. Wszystko wydawało się w porządku. Niestety masa urodzeniowa spadała, a mały coraz bardziej się zażółcał – rósł poziom bilirubiny we krwi. Postępująca z dnia nadzień żółtaczka przy braku apetytu to było błędne koło.

Dostałam butelkę z mlekiem modyfikowanym, by w razie potrzeby dokarmić małego. Muszę tutaj dodać, że w szpitalu była mocna presja na karmienie naturalne, więc pielęgniarki niechętnie dawały mamom mleko do dokarmiania. Ponieważ pokarm z banku mleka podawany jest tylko wcześniakom i dzieciom, których mamy nie mają pokarmu, nas ta metoda karmienia ominęła. Później szpital udostępnił mi laktator, abym mogła odciągać dla malucha własny pokarm.

Mama sama w domu

Nadszedł dzień wypisu ze szpitala. Synek miał wysoki poziom bilirubiny, ale nie aż taki, by zakwalifikować się do naświetlania. Dostaliśmy więc wypis, skierowanie do poradni neonatologicznej i zalecenie stałego monitorowania poziomu bilirubiny. Rozpoczął się koszmarny pierwszy tydzień pobytu w domu. Ciągłe wizyty w przychodniach, pobrania krwi. Walka o dobudzenie małego trwała za każdym razem minimum pół godziny, kolejne pół godziny trwało przystawienie do piersi i godzina mało efektywnego ssania. Aby przyspieszyć spadek poziomu bilirubiny, zaufany pediatra polecił początkowo odciąganie pokarmu na co drugie karmienie, by kontrolować ile mleka mały jednorazowo wypija. Żółtaczka jednak nie ustępowała. Dostałam zalecenie podawania obok własnego pokarmu mleka modyfikowanego. Kobiecy pokarm zawiera bowiem hormony, które utrudniają rozbijanie bilirubiny we krwi. Pokarm modyfikowany miał szansę zadziałać szybciej. (Dodam tylko, że pani doktor w przyszpitalnej poradni neonatologicznej zaleciła podawanie dziecku wody z glukozą i odciąganie pokarmu przy jednoczesnej rezygnacji z karmienia prosto z piersi. To już był absurd nie do przyjęcia). Karmiąc dziecko na przemian mlekiem modyfikowanym z butelki i własnym, powoli moje piersi przegrywały walkę na rzecz smoczka, a ja zaprzyjaźniałam się laktatorem. Synek z kolei skojarzył nakładkę na pierś z butelką i zaczął nieprawidłowo ssać, powodując okropny ból i brak wypływu mleka z piersi.

Pojawiły się wyrzuty sumienia, spadek poczucia własnej wartości, żal do losu o taki przebieg spraw. Przecież miałam pokarm, bardzo chciałam karmić. Pocieszeniem był tylko fakt, że mogę stosować KPI, że mój Skarb otrzyma ode mnie to, co najlepsze, tyle że z butelki.

Wsparcie 24 h potrzebne od zaraz

Mąż widział jak cierpię i starał się mnie pocieszać, wspierać. Rozważaliśmy wizytę w poradni laktacyjnej. Ale czy ktoś zmusi moje dziecko do ssania? Czy pojedyncza wizyta wystarczy? Wydawało mi się to niemożliwe. Z pomocą przyszła moja teściowa. Na co dzień pielęgniarka na oddziale intensywnej opieki noworodkowej. Przyjechała na jeden dzień, który cały spędziłyśmy na „zabawie” z karmieniem. Ja już nie miałam nadziei, że się uda, ale odniosłyśmy małe zwycięstwo. Okazało się, że mój synek potrafi ssać i to nawet bardzo mocno. Jest tylko leniwy i bardzo sprytny. Teściowa pojechała do domu, po to, by następnego dnia wrócić i zostać z nami przez kolejny tydzień. Ten tydzień to była seria bitew, pot, łzy, chwile zwątpienia, ale też ogromnej radości i satysfakcji. Dzień i noc, z zegarkiem w ręku, budziłyśmy dziecko na karmienie, uczyliśmy się jeść w różnych pozycjach i dochodząc do ssania różnymi metodami. W tym czasie po każdym karmieniu mały dostawał też butelkę, by rozepchać mu ściśnięty żołądeczek. Stopniowo odchodziłyśmy od butelki, by w końcu karmić samą piersią.

Dzisiaj karmię wyłącznie piersią i uwaga, karmienie to jest EFEKTYWNE, bo Mikołaj systematycznie przybiera na wadze. Nadal nie jest łatwo. Drżę za każdym razem, kiedy synek śpi zbyt długo, kiedy nie chce się przystawić i kiedy marudzi. Karmię małego na żądanie, ale cały czas pilnuję godzin karmienia, w razie, gdyby zbyt długo pozostawał bez posiłku. Na razie stanowczo unikam podania butelki. Sukces z karmieniem został też okupiony bólem. Poranione brodawki i zmęczenie ciągłym karmieniem dają się we znaki. W chwili, gdy opisuję moją historię, zmagam się z zastojem pokarmu w jednej piersi i poranioną brodawką w drugiej. Łzy same napływają do oczu przy każdym karmieniu. Nieraz przychodzą chwile zwątpienia, jednak z tyłu głowy ciągle mam myśl, że zbyt wiele kosztowało mnie doprowadzenie do obecnego stanu, by teraz się poddać. By zrezygnować ze szczęścia, jakim jest dla matki karmienie dziecka. Mam nadzieję, że mimo wszystkich przeciwności nie poddam się, wszystkie bolączki z czasem miną i będziemy mogli o tym wszystkim zapomnieć.

Mamo KPI nie poddawaj się!

Na koniec chciałabym wszystkim mamom na początku drogi mlecznej, mającym problemy z karmieniem lub karmiących piersią inaczej przekazać, aby się nie poddawały, szukały pomocy w różnych miejscach, nie rezygnowały po pierwszych nieudanych próbach, słuchały matczynej intuicji i najważniejsze, żeby zawsze kierowały się dobrem dziecka. Jeśli okaże się, że z jakichś względów dokarmienie dziecka jest konieczne, trzeba to zaakceptować, wybrać najlepszą z metod KPI i ewentualnie później próbować powrócić do karmienia piersią.

Kasia – uparta mama przecudownego Mikołaja. Trochę rozmarzona, troszkę romantyczna i bardzo praktyczna. Zawodowo spec od marketingu sektora B2B w korporacji. Obecnie „odpoczywa” na urlopie macierzyńskim i cieszy się każdym dniem spędzonym z synem. W wolnych chwilach współautorka bloga o życiowych pasjach www.plakatuffka.pl

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.