Wyboista droga do celu

Będąc w ciąży wiedziałam, że chcę karmić piersią, ale nie poświęcałam tym myślom zbyt wiele uwagi. W końcu to coś naturalnego, a do rozwiązania było jeszcze tyle czasu. To była moja pierwsza ciąża, czułam się dobrze, pracowałam, żyłam aktywnie.

Nagle wszystko potoczyło się bardzo szybko. Rosnące ciśnienie spowodowało stan przedrzucawkowy i bezpośrednie zagrożenie życia mojego i dziecka. I tak przez cesarskie cięcie (cc) na świat przyszła moja Kruszynka hipotrofik – w 30 tygodniu ciąży ważyła jedynie 1120 gramów. Zupełnie się załamałam, w mojej głowie krążyły czarne myśli – czy moje dziecko przeżyje? A jeśli tak, to jak bardzo będzie chore?

Kilka kropli siary

Ponad dobę po cc spędziłam na sali pooperacyjnej z powodu nadal utrzymującego się bardzo wysokiego ciśnienia, co jakiś czas budząc się i ponownie zapadając w sen. W trakcie przyszła do mnie położna i wycisnęła z mojej piersi kilka kropli siary. Wówczas nie zdawałam sobie sprawy, po co to robi. Świadomość tego, jak ważna jest każda kropla mleka dla wcześniaka, a zwłaszcza siary, przyszła później, gdy już zostałam przewieziona na salę z innymi mamami bez dzieci. Miałam to szczęście, że szpital ma III stopień referencyjności, a personel mający styczność z wcześniakami jest przeszkolony z zakresu karmienia piersią. Położna przyniosła mi laktator, powiedziała, że powinnam stymulować laktację systemem 7-5-3, kolejna dała książeczkę informacyjną. I zaczęła się walka o każdy mililitr mleka.

Nie było łatwo, po początkowym sukcesie odciągnięcia aż(!) 10 ml siary, mleko długo nie chciało się pojawić ponownie. Płakałam myśląc, że nie nadaję się na matkę, skoro nie mogłam utrzymać ciąży i nie będę w stanie wykarmić swojego dziecka. Po weekendzie odwiedziła mnie doradczyni laktacyjna pracująca w tym szpitalu, pokazała ręczną technikę ściągania mleka i natchnęła mnie ponownie nadzieją. I w 5 dniu laktacja rozkręciła się! Wytrwale ściągałam pokarm co 3 h i każdą ilość zanosiłam na OION, mimo że córka żywiona była pozajelitowo i moim mlekiem miała jedynie pędzlowaną jamę ustną.

Walka o laktację i karmienie

Walka o laktację miała dla mnie funkcję terapeutyczną, to było jedyne, co mogłam w tamtym momencie zrobić. To był trudny czas. Po tygodniu od porodu zostałam wypisana, dojeżdżałam do szpitala, w którym leżała moja Calineczka ponad 100 km w jedną stronę, ściągałam pokarm i momentami czułam, że nie dam rady, ale robiłam to wszystko dla Niej. Mijały dni i tygodnie, malutka w końcu zaczęła trawić mój pokarm, podawany najpierw sondą, potem butelką. Każdy kolejny kroczek naprzód cieszył mnie i napawał nieśmiałą nadzieją, że może karmić ją piersią również się uda.

Trafiłam na blogi i strony poświęcone tematyce karmienia piersią (kp), moja wiedza na temat laktacji zwiększała się. Kamieniem milowym okazały się słowa, które usłyszałam od mamy dziewczynki leżącej na oddziale z moją córką. Sama wykarmiła czwórkę swoich dzieci jedną piersią i wierzyła mocno, że piąte, mimo dużych problemów, również jej się uda. Powiedziała, że jeśli chcę, to dam radę i że karmienie zaczyna się w głowie. Te słowa zapamiętam do końca życia, naprawdę w to uwierzyłam! Uczepiłam się tej myśli, ona dawała mi siłę do kontynuowania karmienia piersią inaczej (kpi) jako środka do celu, jakim miało być kp.

Nasz sukces!

Pierwsza próba przystawienia do piersi odbyła się jeszcze w szpitalu, po 7 tygodniach od narodzin. Córka wypiła z piersi 20 ml ze swojej porcji 45 ml, byłam przeszczęśliwa. Gdy już wyszła ze szpitala, ważyła 2160 g i wciąż nie miała siły, bym mogła karmić ją wyłącznie piersią. Musiałam dodawać wzmacniacz mleka kobiecego, żeby wyrównać gospodarkę wapniowo – fosforanową i zwiększyć kaloryczność pokarmu.

Pierś mogłam podawać tylko co drugie karmienie, resztę porcji butelką, żeby jej nie męczyć. Wciąż ściągałam pokarm, myłam i sterylizowałam butelki i sprzęt. Byłam na skraju wyczerpania, ale stopniowo schodziłam z dokarmiania, częściej proponowałam pierś i marzyłam, że w końcu przyjdzie dzień, gdy moje dziecko będzie w stanie najeść się mlekiem bezpośrednio z piersi.

Ten dzień nadszedł po ponad 3 miesiącach od porodu i to całkiem przypadkowo! Wyjeżdżając do rodziców na święta zapomniałam laktatora, w razie problemów natychmiast zostałby dowieziony, ale postanowiłam zaryzykować. Moja dzielna Kruszynka poradziła sobie zaskakująco dobrze. Ważyła wtedy już 3,5 kg i zachowała się jak rasowy donoszony noworodek – wisiała na piersi niemal cały czas, a dla mnie to były najszczęśliwsze chwile od jej narodzin. Skrupulatnie notowane przyrosty rzędu 40-50 g/dobę utwierdziły mnie w przekonaniu, że jesteśmy w stanie poradzić sobie bez butelki. Od tamtej pory laktatora używałam okazjonalnie.

Dlaczego o tym opowiadam?

Spisując swoją historię – postarałam się by była dość zwarta, żeby nie zanudzić czytelników. Słowa nie oddają ogromu emocji, jakie mi towarzyszyły. Przeglądanie zdjęć z tamtego okresu ponownie spowodowało łzy, ale cieszę się, że o tym napisałam – może kogoś natchnę nadzieją.

Naszą historią chciałabym dodać otuchy innym mamom kpi i pokazać, że jest możliwe przejście na kp. Najważniejsze są wiara w powodzenie i świadomość, że wiele problemów da się rozwiązać przy pomocy kompetentnych ludzi, tylko potrzeba na to więcej czasu i zaangażowania. Powodzenia!

Nasza droga mleczna jeszcze trwa. Karmimy się już 2 lata i 7 miesięcy. Czuję jednak, że córka powoli dojrzewa do tego, aby ją zakończyć.

Justyna

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.