Przygoda z karmieniem
Przygoda z karmieniem zaczęła się u mnie w 2015 roku. To wtedy urodził się mój pierwszy syn, Kubuś. Od samego początku karmienie szło nam jak z górki. Od razu miałam pokarm, nie miałam zastojów, nawałów, zapaleń. Byłam pod wrażeniem, że oboje znaleźliśmy w tym temacie wspólny język od razu.
Plusy i minusy
Karmiliśmy się wyłącznie naturalnie, co w niektórych sytuacjach miało swoje plusy i minusy.
Plusy to na pewno wspaniałe wspomnienia, usypianie przy piersi, niesmaowita bliskość i szczęście jak widzi się swojego bobasa pięknie przybierającego na wadze na samym mleku.
Karmiliśmy się regularnie co półtorej godziny, więc łatwo było przewidzieć, kiedy mały będzie domagał się mleka.
I tutaj można wspomnieć o minusach. Kuba był dzieckiem bezsmoczkowym, i bezbutelkowym. Nie akceptował niczego prócz piersi, więc jeśli chciałam gdzieś wyjść, musiałam zaplanować wszystko tak, aby wyrobić się w półtorej godziny i wrócić do domu. Były też momenty, kiedy w trudnych chwilach np. przy bolesnym ząbkowaniu “wisiał” na piersi po 4 godziny, mąż przynosił mi kanapki do łóżka i karmił mnie, bo pierś była jedynym sposobem dla synka, żeby załagodzić sytuację. To z jednej strony jest piękne, i bardzo cieszyło mnie, że mogę ulżyć małemu w potrzebie i go wspierać. Sprawiać, że czuł się bezpieczny i kochany. Wiedział, że zawsze znajdzie przy mnie ukojenie. Z drugiej strony, leżenie 4 godziny w jednej pozycji (karmiliśmy się głównie na leżąco, tak było nam obojgu najwygodniej) nie należało do najprzyjemniejszych, jak masz jeszcze do ogarnięcia dom i inne obowiązki.
Najpiękniejsze chwile i zmiany
Najpiękniej wspominam chwile, gdy Kuba leżał obok przytulony do mnie, i zasypiał w błogiej ciszy, a ja leżałam i patrzyłam na ten mały cud.
Karmiliśmy się z Kubą do półtora roku. Rodzina była pod wrażeniem, że tak długo się karmimy, inni pytali po co tak długo… Jednak mimo przeciwności i chwil zwątpienia chciałam jak najdłużej karmić synka, żeby jak najdłużej dostawał to co najlepsze.
Nie mogłam sobie wyobrazić, że pozbawiamy się tych pięknych momentów.
Niestety karmienie co półtorej godziny, miało swoją zasadę również w nocy… W pewnym momencie Kuba budził się, żeby przez kilka minut pociumkać sobie cycusia i zasnąć. Nie było to już zaspokajanie głodu, a raczej przyzwyczajenie? Zaspokojenie potrzeby bliskości?
Powoli zaczęliśmy odstawiać karmienia w dzień, a że Kuba był dzieckiem lubiącym jeść nie tylko mleko, przyszło nam to z łatwością.
Na sam koniec zostawiliśmy najgorsze – karmienia wieczorne i nocne. W tym temacie więcej napracował się mąż. Ja zaczęłam wychodzić wieczorami na fitness, więc chłopaki musieli radzić sobie sami. Wystarczyło im kilka dni, żeby się dogadać. I choć pierwsza próba odstawienia nie powiodła się (Kubuś nie był gotowy, przeżywał i płakał), tak po 3. miesiącach spróbowaliśmy znowu i poszło nam bezproblemowo.
Przygoda nr 2 bez różu
Z drugim synem przygoda na nowo rozpoczęła się w 2020 roku. Przyznam się że przypominając sobie swoje zmęczenie nocnymi karmieniami, zwątpiłam w to czy chcę karmić piersią.
Jednak były to krótkie wątpliwości, choć mleczna droga z drugim synem już po porodzie nie rozpoczęła się tak różowo… Wojtuś nie chciał ssać piersi, mimo częstego przystawiania i prób. Zaczęła się walka o karmienie, odciąganie mleka, podawanie go przez strzykawkę. Mały nie chciał jeść… Miał ciężki poród, początkowo tylko spał.
Po dwóch dobach prób, poprosiłam położną o dokarmienie synka, bo głód dawał się we znaki i z trybu spanie, wszedł w tryb płaczu… Poczułam, że się poddałam, że przegrałam…
Cudowna położna Danusia i odmieniona laktacja
Niestety początek pandemii Covidu nie sprzyjał nam w żadnym stopniu. Nikt nie mógł nas odwiedzać, nawet przez chwilę zająć się maluchem, żebym mogła odpocząć po porodzie… Po wielu godzinach prób, odciągania byłam przerażona i zmęczona, nie miałam już siły… Aż w końcu 3. dnia pobytu w szpitalu, na nocnej zmianie zjawiła się położna Danusia… I to ona właśnie poświęciła nam czas, i po nitce do kłębka pomogła małemu załapać o co chodzi. Wtedy też zaczął się nawał, którym byłam zaskoczona, bo nigdy go nie doświadczyłam. Musiałam używać wkładek laktacyjnych, choć przy pierwszym dziecku w ogóle ich nie potrzebowałam. Przy karmieniach w domu mleko lało się też z drugiej piersi… Znalazłam nawet w Internecie specjalną buteleczkę do odciągania pokarmu w trakcie karmień i pod koniec dnia miałam niezły zapas do butelki.
Dwoje dzieci, dwie przygody
I tutaj wspomnę o drugiej różnicy między moimi dziećmi. Wojtek był smoczkowy i butelkowy, więc moje możliwości w tym względzie nieco ułatwiały nam życie.
Oczywiście jak już dzieci muszą się różnić to we wszystkim. Maluch nie miał trybu karmień jak Kuba. Wojtek żył na spontanie, jadł kiedy chciał, czasami co pół godziny, czasami co trzy.
Nie było reguły… Mogę stwierdzić, że w 100% synek korzystał ze stwierdzenia „karmienie na żądanie”.
Oczywiście tak jak przy Kubie, również przy Wojtku albo i częściej, nasze karmienia ratowały nam życie. Niestety z Wojtkiem mieliśmy kilka różnych pobytów w szpitalach i wtedy pierś była numerem jeden. Nie wiem jak mały poradziłby sobie w tych momentach, gdyby nie jego ukochana przyjaciółka. Tak – zdecydowanie mogę stwierdzić, że oboje byli zakochani w swoim cycusiu. Moja podwójna przygoda laktacyjna zostanie ze mną na zawsze.
Monika.
Fot. Zuzanna Kruschewska Photography.
Przeczytaj o kampanii społecznej „Kalendarz Mlekiem Mamy” .