Sama przeciw wszystkim

O ciąży z moim drugim dzieckiem Alicją dowiedziałam się całkiem przypadkiem. Mianowicie było to przy okazji zarażenia się wirusem opryszczki miejsc intymnych i będąc na lekach przypomniałam sobie, że powinnam jakiś czas temu dostać okres. Miałam akurat w domu test ciążowy, więc nie zastanawiając się długo zrobiłam go i ku mojemu zdziwieniu (o mało zawału nie dostałam) ukazały się dwie kreski. Przerażona zadzwoniłam do męża i oznajmiłam mu, że chyba jestem w ciąży, bo na teście są 2 kreski. Oboje nie byliśmy na to przygotowani, ale w głębi duszy  cieszyłam się i myślałam, że będzie dobrze. W życiu bym nie przypuszczała, że urodzę wcześniej.

Wirus opryszczki a płód

Poszłam na wizytę do ginekologa i znowu zdziwiona zobaczyłam pęcherzyk i bijące serduszko. To był 4/5 tydzień – tak wyszło z bety, a już serduszko biło. Byłam podekscytowana i przerażona, bo nasz synek był malutki i bałam się jak to będzie z dwójką dzieci. Tym bardziej smutno mi było, jak usłyszałam, że opryszczka jest bardzo niebezpieczna zwłaszcza, gdy jest po  raz pierwszy. Odgoniłam złe myśli i cieszyłam się z ciąży. Myślałam nawet, że tym razem uda mi się karmić piersią. Mdłości miałam do 4 miesiąca i straszne smaki na słodycze, więc w duchu czułam, że to córka. Badania prenatalne miałam na NFZ ze względu na wirusa opryszczki i wyszły książkowe – dziecko zdrowe. Nie oszczędzałam się, bo syn miał niecałe 2 lata i trzeba było za nim biegać.

Skrócona szyjka i panika

Narzekałam na bóle brzucha i kręgosłupa, więc miałam w związku z nimi zlecone leki na podtrzymanie ciąży. Potwierdziło się, że będzie córka. Syn wybrał imię Alicja i wszystko było okej do 31 tygodnia. Wtedy czułam się okropnie przez pół dnia i cały czas dziwnie bolał mnie brzuch, mdliło  mnie. O godzinie 17 miałam wizytę u innego ginekologa, już prywatnie, i nawet miałam go odwołać, bo nadal źle się czułam. Jednak pojechaliśmy. Był długi wywiad i w końcu badanie, a lekarz przerażony: szyjka skrócona do centymetra i w każdej chwili mogły mi wody odejść. Wpadłam w panikę. Kazano nam natychmiast jechać na izbę do Tychów, bo tam mój lekarz miał dyżury i liczono się z nim. Zapłakana pojechałam do domu spakować się. Ale jak to już? Dlaczego? – pytałam męża. Nie zdążyłam Oliwiera przygotować na to, że mnie nie będzie. Jak on to przeżyje? Była mama i  nagle jej nie ma. Ech,  przykro to wspominać.

Złe przepływy

Tak trafiłam na oddział położniczy, bo patologia ciąży była zapełniona, a na sali ze mną 5 kobiet i tylko jedna z nich w 36 tygodniu, a reszta po terminie. Badania ktg, itd. – wszystko było ok. Do czasu, aż pewnego dnia przestałam czuć ruchy Ali i na 3 zapisach ktg nie było ruchów. Wtedy powstał alarm na oddziale i robienie szybko przepływów – wyszły złe. Kazali podpisać tonę papierów, że wyrażam zgodę na cc. Jednak lekarz powiedział, że dla niego to wszystko jedno, ale dla dziecka nie i podepną mnie pod oksytocynę, sprawdzą wydolność łożyska i jak dalej nic się nie zmieni, to o godzinie 19 mnie otworzą.

Byliśmy wraz z lekarzami pod stałym kontaktem z moim ginekologiem. Oksytocyna wywołała skurcze i mała zaczęła buszować. Po kilkunastu minutach mnie odłączyli, a skurcze się rozhulały i trzeba było je zatrzymać – dostawałam leki. Zrobili przepływy – były idealne, ale kazali robić ktg co 2 godziny dla pewności, że jest ok. Skurcze były niewielkie, ale regularne, dalej  zapisywały się na ktg, ale w końcu z zaleceniem leżenia wyszłam w 32 tygodniu do domu. Byłam szczęśliwa, że zobaczę synka, ale i przerażona, że coś będzie nie tak.

 Decyzja o cesarce

W 33 tygodniu trafiłam ponownie do szpitala z bolącą blizną i skurczami. Leżałam na patologii z bardzo fajną dziewczyną Anią, która miała cukrzycę. Mój lekarz przychodził do mnie i pocieszał, że chociaż 34 tydzień niech stuknie, to będzie dobrze. Leżałam parę dni przyjmując leki, ale ból nie odpuszczał. Ordynator był za cc na już, jednak mój lekarz chciał poczekać, bo każdy dzień był na wagę złota. Na obchodzie porannym, jak tylko pytałam o cc, lekarz  mówił, że nic nie wie, a wieczorem – że będzie cc na dniach. I tak do czasu, aż podjęto decyzję o cesarce. Nieoczekiwanie zabieg przesunięto na wcześniejszą godzinę i mąż nie zdążył dojechać… Szybko mnie przygotowano, cała z nerwów latałam na łóżku. Wkłucie w kręgosłup było bezbolesne, bałam się strasznie, bo miałam złe wspomnienia po pierwszym cc.

Narodziny córki i baby blues

Zaczęła się operacja i nie zapomnę nigdy jak chlusnęły wody płodowe na podłogę i na moją rękę, jak lekarz próbował wydobyć Alicję sięgając jakby aż po moją szyję, okropne uczucie szarpania – aż mi się słabo  zrobiło. Pokazali mi Alicję na sekundę i zabrali ją zważyć i zmierzyć: 1990 g, 46 cm i 8 pkt Apgar w  34 tygodniu (+4 dni). Zabrali ją na neonatologię do inkubatora, gdzie miała przez dobę podłączony CPAP, ale sama oddychała dzięki zastrzykom na płucka.

O godz. 9:50 Alicja przyszła na świat, a o 16 już byłam u niej mimo zdrętwiałych jeszcze nóg i braku czucia w stopach. O 19 pomimo drenu w brzuchu i podłączonego jeszcze cewnika mogłam już wziąć kąpiel. Miałam mega doła, bo inne matki dostawały swoje dzieci, dostawiały je do piersi, a ja nie mogłam. Przenieśli mnie z sali poporodowej na koniec korytarza blisko neonatologii, na salę głównie dla mam wcześniaków. Jednak z braku miejsc na oddziale były tam też mamy z donoszonymi dziećmi i widząc jak je karmią miałam dużo większego doła, że ja jeszcze pokarmu nie mam.

W 2 dobie płakałam non stop. Podobno to był baby blues. Byłam sama od tygodnia na sali w szpitalu, tęskniąc za synkiem 2.5 rocznym, który nie rozumiał, gdzie jest mamusia. Ale niestety 25 km od domu i brak pieniędzy na dojazdy do szpitala były przeszkodą w kontakcie z dzieckiem. Choć prosiłam o wizytę psychologa, nie otrzymałam od razu pomocy. Doczekałam się wizyty specjalisty dopiero po 3 tygodniach!

Za mało mleka – za dużo mleka

Mąż kupił laktator Canpol elektryczny, żeby wywołać pokarm i w 3 dobie pojawiła się siara: najpierw 5 ml, później 40, aż nagle 120. Odciągałam tylko do odczucia ulgi, bo miałam już nawał i tak mi radziły położne. Kazały przykładać kapustę i kupić ciasny stanik, żeby za dużo mleka nie było. Moja Ala zjadała najpierw 5ml, stopniowo więcej, a ja miałam ogromne porcje po 120 ml. Położne wylewały mój pokarm, bo produkowałam go za dużo, a banku mleka nie było w tym szpitalu. Później sama już wylewałam go, bo i tak nie zjadłaby go córka, a nie mogłam dokarmiać innych dzieci niezbadanym mlekiem.

Ponownie w dole

Nie pozwalali mi przystawiać dziecka do piersi, bo mała miała bezdechy i saturacja przy jedzeniu spadała. Czekałam więc na zgodę lekarza. Córka miała infekcję i skórę marmurkową, traciła ciepłotę ciała, dlatego w inkubatorze była ponad 3 tygodnie. Miałam strasznego doła, bo co ze mnie za matka: dość, że nie donosiłam ciąży, to jeszcze syna zostawiłam na miesiąc. Czułam się okropnie. Mąż mógł być w szpitalu tylko 2 góra 3 razy w tygodniu ze względu na odległość i zbyt małe nasze fundusze. W między czasie miałam gorączkę 39 stopni, bolącą ranę i wyszło zapalenie i zakażenie bakterią E.coli. Przestały mi pracować nerki. Miałam bóle nerek, prowadzoną diagnostykę i leczenie aż 3 antybiotykami. Alicja też dostała antybiotyk, żeby nie wdało się zapalenie płuc.

Brak wsparcia

Nikt w szpitalu nie wspierał mnie w karmieniu, nie przyszedł do mnie doradca laktacyjny, bo takiego nie było chyba w szpitalu, przynajmniej nie słyszałam o nim, tylko widziałam jak położne pomagały dostawiać dzieci do piersi. Ale i tak głównie dokarmiali je mlekiem modyfikowanym w buteleczkach, bo tak było im łatwiej.

Zależało mi na karmieniu piersią, jednak bez wiedzy, ani specjalistów, żeby ktoś doradził, pomógł – sama nie potrafiłam. Niestety  poddałam się i odciągałam pokarm co 2,5 godziny mimo, że zależało mi na karmieniu bezpośrednio piersią, bo syna też nie udało mi się karmić z tego samego powodu. Czuję, że zawiodłam jako matka i moje dzieci i siebie.

Moje drugie dziecko było dokarmiane sztucznym mlekiem do 3 doby, póki nie było nawału pokarmu. Kpi wynikało z braku wsparcia przy karmieniu piersią. Mówili mi, że mała jest wcześniakiem, męczyć się będzie i nie naje z piersi, a ja muszę wiedzieć ile zjada – dlatego lepiej jest karmić inaczej.

Plany, a rzeczywistość

Planowałam dotrwać chociaż do 3 miesiąca życia córki z kpi, później 6 miesięcy, aż w końcu rok. Teraz minęło  już 15  miesięcy kpi. Odciągam tylko rano i wieczorem po 220-250 ml, a czasami nawet i 300 ml. Kpi to bardzo ciężka droga i zawsze będę żałować, że nie karmię piersią z braku dostatecznej wiedzy i pomocy, której nie otrzymałam. Czuję, że jak odciągałam często, to kosztem mojego starszego synka, też potrzebującego uwagi i poświęcenia.

Teraz jest w miarę ok, bo ściągam tylko 2 razy na dobę, ale jednak nikt w moim otoczeniu nie pojmuje po co to robię i ciągle słyszę, kiedy to w końcu skończę, przecież to bez sensu, bo Ala i tak choruje (brat z przedszkola przynosi), że po roku to już woda, a nie mleko leci, bo Ala nie rośnie i waga mała, itd. Mimo braku wsparcia robię dalej to, co potrafię najlepiej, czyli kpi i gdyby nie grupa “randkujących” mam, to bym już dawno rzuciła to w cholerę. Znalazłam na tej grupie mnóstwo wiedzy, doświadczenia i cudownie niesamowite kobiety, które walczą tak jak ja. Jestem wdzięczna za ich obecność.

Historia syna

Syna dałam radę karmić piersią inaczej tylko 6 tygodni, ponieważ mam ciężkie zapalenie jelit. Przy nasileniu choroby muszę brać silne leki, przy których kpi nie jest możliwe. Oczywiście tak mi wtedy wmawiali lekarze. Teraz wiem o istnieniu laktacyjnego leksykonu leków, w którym można sprawdzić czy faktycznie karmienie nie jest możliwe. Teraz też, gdybym miała nadwyżki mleka, to podzieliłabym się nim oczywiście. To na pewno jest cudowne uczucie.

I.J.

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.