Moja historia karmienia piersią

Chciałam opisać swoją historię, bo kiedyś historie innych mam podnosiły mnie na duchu i dodawały sił. Może moja też komuś da choć odrobinę nadziei. 

Zaskakujący poród

Urodziłam córeczkę niemalże we własnej łazience w 39 tygodniu ciąży. Mąż dowiózł nas do szpitala w ostatnim momencie i po 20 minutach Mała była już na świecie. Była rzeczywiście niewielka – ważyła 2,650 g, co nas mocno zaskoczyło. Lekarz podczas ostatniego USG zapowiedział, że dziecko będzie miało jakieś 3,5 kg. 

Córka od razu wylądowała na moim brzuchu i przykleiła się do piersi. Nie wiem jak to się stało, ale było tam już dla niej mleko.  

Uśpiona czujność

Pierwsze 3 dni spędziłyśmy w szpitalu. Karmiłam ją na leżąco, bo po porodzie nie byłam w stanie się ruszać. Pielęgniarki pomagały mi ją przystawiać i wydawało mi się, że nie ma nic prostszego niż karmienie piersią. Nigdy nie zakładałam, że mogą się pojawić jakiekolwiek komplikacje. Mała odbiła się od wagi spadkowej o kilka gram i  w 3 dobie mąż zabrał nas do domu.

Dodam, że już w szpitalu bardzo często płakała, zwłaszcza w nocy. Pielęgniarki starały się mi pomóc ją ukoić, dlatego nie widziałam w tym nic niepokojącego.

Prywatny dramat

W domu zaczął się nasz mały, prywatny dramat. Mała – pomimo ciągłego wiszenia na piersi okrutnie płakała w dzień i w noc. Byliśmy wykończeni.

Pediatra na wizycie patronażowej kazała nam zmierzyć bilirubinę i okazało się, że jest podwyższona, a przyrosty wagi plasowały się poniżej normy. Zaczęła szukać przyczyny takiego stanu rzeczy. Zaleciła podanie butelki z mlekiem modyfikowanym po każdym karmieniu. Pamiętam, jak się rozpłakałam przygotowując pierwszą porcję mieszanki.

Rozczarowanie

Po kilku dniach sprawdziliśmy rezultaty – Mała nie przybrała na wadze. Co więcej – zauważyłam, że zasypia przy piersi po kilku pociągnięciach i nie jestem w stanie jej wybudzić lub nakłonić do jedzenia. Za to butelkę pochłaniała z wielkim apetytem. Byłam załamana. Nie tak miało wyglądać nasze karmienie piersią.

Niestety nie wiedziałam, że powinnam odciągać pokarm. A był to czas, kiedy miałam nawał, mleko moczyło mi ubrania i co rusz robił mi się zastój. Przez te kilka dni córka przybrała jakieś 40 gram pomimo dokarmiania i kazano nam się zgłosić do szpitala. Mąż jakiś dzień wcześniej przeszperał Internet i kupił mi laktator elektryczny – tym samym uratował moje karmienie piersią. 

Pobyt w szpitalu i walka o laktację

W szpitalu na dzień dobry podłączyli małej kroplówkę, następnego dnia rano po moim karmieniu podali jej butlę. Zjadła najpierw jedną. Potem zrobili jej drugą. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Zjadła wszystko do ostatniej kropli i zasnęła na kilka godzin.

Mi kazano łapać za laktator i ściągać pokarm. Wyszło tego może z 30 ml. Nie mogłam w to uwierzyć, bo jeszcze tydzień temu mleko lało się strumieniem.

Gdy córcia się obudziła, kazano mi ją dostawić, by zobaczyć czy robię to prawidłowo. Mała zmęczyła się po kilku przełknięciach i znów zaczęła przysypiać przy piersi. Personel szpitala stał nad nami i ją tarmosił na wszystkie możliwe sposoby, a ona zamiast efektywnie jeść zapadała w nienaturalny sen. Nawet ciągnięcie za włosy przez pielęgniarkę niewiele dawało. 

Byłyśmy tam tydzień. Badania nic nie wykryły, ale sytuacja naszego karmienia nie zmieniła się. Wyszłyśmy ze szpitala z zaleceniem dokarmiania odciągniętym mlekiem lub modyfikowanym.

Córka była zbyt słaba, by ssać pierś. Żółtaczka powodowała, że zasypiała podczas karmienia. Był to dla niej ogromny wysiłek. Przez tydzień pobytu w szpitalu odciągałam mleko, ale nie były to wystarczające ilości. Stres i ta świadomość, że zawodzę własne dziecko, bo nie umiem jej wykarmić bardzo mnie dobijały. Absolutnie nie byłam na to przygotowana. Mąż mocno mnie wspierał. 

Podchwycił pomysł położnej, by ściągać metodą 7-5-3. Mleczka było trochę więcej, ale nadal towarzyszyła nam butla z mlekiem modyfikowanym. 

Małe szanse i duża nadzieja

Zaczęłam szukać pomocy. Znalazłam grupy wsparcia na Facebooku – mamy z podobnymi problemami dodawały mi otuchy – oraz poradnię laktacyjną z certyfikowanym doradcą. 

Umówiłam nas na spotkanie i znów było to samo – córka zasnęła przy piersi podczas wizyty, która miała ukierunkować nasze działania. CDL nie dawała nam wielkich szans, bo był to już 7 tydzień życia dziecka, a Mała była przyzwyczajona do butelki.

Kazała mi częściej odciągać, przynajmniej 8 razy na dobę i prowadzić notatki. Mimo tego, że los nam nie sprzyjał jakoś podświadomie wierzyłam w to, że się uda wrócić do karmienia piersią.

Randki z laktatorem

Potem było jeszcze gorzej. Przeszłyśmy przez etap, podczas którego córka widząc moją pierś reagowała histerycznym płaczem. Karmiłam ją na śpiocha, relaksowałam w chuście i przystawiałam do piersi jak najczęściej mi na to pozwalała. 

Kupiłam też laktator na dwie piersi, by odciągać częściej i skrócić czas odciągania do 15 minut. Doszło do tego, że odciągałam 10 razy na dobę. W nocy robiłam godzinne sesje oglądając głupie seriale lub komedie romantyczne – znam je chyba wszystkie.

Mimo tego ilości nie zwiększyły się jakoś bardzo, po karmieniu ściągałam 40 ml, w porywach 60 ml, a podczas godzinnych sesji maksymalnie 120 ml z obydwu piersi.

Wsparcie męża i odbudowa laktacji

Mąż w tym czasie przejął absolutnie wszystkie obowiązki. Okazało się, że jest mistrzem kuchni i świetnie gotuje. Sam ogarniał dom, sprzątał i robił pranie słuchając dźwięku laktatora – nienawidzi go do dzisiaj. Zajmował się też dzieckiem, żebym mogła spokojnie odciągnąć pokarm. Nie wiem jak wytrzymał te kilka miesięcy z domem, pracą i dzieckiem na głowie, z moimi emocjami, hormonami i huśtawkami nastrojów. Pomimo kilku sprzeczek daliśmy radę. 

Powoli odbudowałam laktację i doszliśmy do poziomu 1 lub 2 butelek z mlekiem modyfikowanym na dzień.

Detoks od ściągania

Marzyłam o tym, by rzucić laktator w kąt, ale gdy podejmowałam pierwsze nieśmiałe próby w okolicy 4 miesiąca życia Małej, to kończyły się jej histerią przy piersi i przeraźliwym płaczem w oczekiwaniu na butelkę. 

Mąż widząc, że jestem totalnie przemęczona kazał mi się wyspać. Chyba się nawet o to pokłóciliśmy, bo nie wyobrażałam sobie opuszczenia jakiejkolwiek sesji. Ale w końcu organizm nie wytrzymał i zasypiałam po nocnych karmieniach razem z dzieckiem – nie podpinałam się do sprzętu. Tak raz na jakiś czas robiłam sobie detoks, by mieć siłę na kolejne dni zwłaszcza, że powoli wracałam do obowiązków innych niż karmienie własnym mlekiem. 

Osiągnięcie celu

Chciałam podawać jej swoje mleko minimum przez sześć miesięcy i przy zaistniałych komplikacjach nie wierzyłam, że dotrwam do tego dnia. A jednak – udało się.

Mała przybierała już prawidłowo, wyrównała straty z pierwszego miesiąca życia i była praktycznie na moim mleku – wypijanym z piersi i dodawanym w butli po karmieniu. 

Wakacyjne postanowienie

W okolicy pół roku córki pojechaliśmy na wakacje. Ściągnęłam pokarm w samochodzie i to był ostatni raz. Pożegnałam swój laktator i bez względu na to, jak miały potoczyć się nasze losy postanowiłam, że spędzę czas z mężem i z dzieckiem.

I to moje dziecko zaczęło jeść z piersi dłużej, bo było w obcym dla siebie miejscu i chciało mieć kontakt z mamą. Wieczorami podawałam jej butelkę z mlekiem modyfikowanym – tylko dlatego, że nie mogłam uwierzyć w to, że się najada.

Pomocna choroba i wielki sukces

Dwa tygodnie później córka złapała infekcję, gorączkowała i chciała być tylko przy piersi, nie dała sobie wcisnąć butli. I od tego czasu mleko kojarzy się jej z moją piersią.

Rośnie – jest zdrowa i silna, a ja cieszę się jak dzieciak i odżywam. Wracam do przyjaciół, chcę spotykać się z ludźmi, bo wiem, że już nie muszę pilnować czasu odciągania i martwić się tym, czy mam wystarczająco dużo mleka. Wiem, że mam i to nie dzięki sobie – dzięki mojej córce, która pokochała piersi na nowo.

I dzięki mojemu mężowi, który w tym naprawdę trudnym dla matki i córki czasie, otoczył nas opieką, abym mogła jej dać to co najlepsze! Dziękuję! 

Myślę, że zawsze warto zrobić wszystko, co w naszej mocy, by dać naszym dzieciom te cudotwórcze substancje, które płyną wraz z mlekiem matki, nawet jak sytuacja wydaje się beznadziejna. Wszystko, co w naszej mocy, nie oznacza nic ponad nasze siły. Nie żałuję, że zrezygnowałam z aktywnego życia dla tego pół roku „tylko karmienia” swojej córki, bo teraz z jeszcze większym entuzjazmem do niego wracam.

Asia

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.