Przegrałam laktację, wygrałam karmienie

W grudniu 2015 urodziłam piękną córeczkę W. Z powodu niewystarczającej ilości mojego mleka dokarmiam ją mlekiem innej mamy – mojej koleżanki z dzieciństwa, G.

Niewystarczająca ilość mleka?

Nie ma czegoś takiego, mówili. Tylko 5%-10% kobiet nie może karmić z przyczyn niezależnych od siebie. To kwestia twojego nastawienia, każda matka wykarmi swoje dziecko. Przystawiaj, przystawiaj, przystawiaj. Musi aktywnie ssać. Mleko rodzi się w głowie.

Szukałam pomocy w wielu miejscach – u położnych w szpitalu, u położnej środowiskowej, u pediatrów, ginekologów, endokrynologów, doradców laktacyjnych i promotorów karmienia piersią. Na grupach i stronach poświęconych karmieniu piersią i u autorów blogów o tej tematyce. Za każdym razem to samo, musiałam się „wyspowiadać” co już zrobiłam, żeby udowodnić, że mój problem jest realny, a nie kwestią lenistwa. Potem słyszałam/czytałam standardowo – suplement, laktator, głowa, odpocznij, sen, skóra do skóry, cały dzień pierś, na żądanie, odciągaj regularnie, po każdym karmieniu, aktywne ssanie, nie dokarmiaj butelką, nie podawaj mleka modyfikowanego, nie zaburzaj laktacji. Spróbowałam chyba wszystkiego, co było możliwe i nic nie działało. Po prostu NIC nie zwiększało ilości mojego mleka.

Marzenia a rzeczywistość

Moja córeczka już w szpitalu spadła te 15% ze swojej masy urodzeniowej, ale ja miałam głowę zamkniętą, a pełną pozytywnych wzorców i byłam „mocna” w teorii. Naczytałam się książek i blogów o karmieniu piersią – że to takie naturalne, że dziecko może zlecieć z wagi, że trzeba przystawiać i karmić na żądanie, i będzie wszystko dobrze. Od wielu miesięcy przed porodem uczestniczyłam także w lokalnej laktacyjnej grupie wsparcia, więc wiedziałam, że w szpitalach lubią wciskać mleko modyfikowane i nie dają szans na rozkręcenie laktacji. Wmawiają każdej matce, że nie ma mleka. Bałam się. Wiedziałam też, że mleko modyfikowane to sama chemia i że każdy wypity mililitr tego mleka, to każdy mililitr mniej mojego. I że butelki zaburzają odruch ssania. Z tego powodu wpadłam w autentyczną histerię, kiedy pediatra wraz z położną zmusiły mnie do podania mleka modyfikowanego mojemu dziecku. Czułam się tak, jakbym robiła jej krzywdę. Był to kolejny dzień, kiedy usiłowały mnie do tego namówić, ale dopiero kiedy przyszły wyniki jej moczu (obecne ciała ketonowe), zrozumiałam, że pozwoliłam, aby sprawy poszły za daleko – moja córeczka głodowała.

Podanie mleka modyfikowanego mojej W. było dla mnie ciosem nie tylko w wyobrażenie o macierzyństwie, ale też w nadzieję, że dam jej wszystko, co najlepsze. Bałam się, że bezpowrotnie utracę pokarm, że nigdy jej nie będę karmić piersią. Bałam się, że teraz to czeka ją tylko cukrzyca, miażdżyca, otyłość i alergie. Dużo płakałam, nie mogłam się w tym odnaleźć i ciągle myślałam, że robię jej krzywdę. W szpitalu nie otrzymałam wsparcia – standardowo: ściskanie brodawek, żeby udowodnić mi, że pokarmu nie ma, teksty o głodzeniu dziecka i o tym, że ona nie będzie już płakać, bo jest wycieńczona. Z uwagi na infekcję małej, takie zachowania musiałam znosić dwa tygodnie. Już wtedy byłam z G. w kontakcie. G. wiedziała o moich problemach i zaproponowała, że odda kilka woreczków swojego mleka, tak abyśmy mogli dokarmić nim W. Mąż jechał po nie wiele kilometrów, jak się okazało później – na marne. W szpitalu kategorycznie zabroniono nam podawania mleka innej mamy naszej córeczce. Pani pediatra wspierała się jakimś autorytetem w dziedzinie karmienia noworodków (?) i stwierdziły autorytarnie, że to niebezpieczne. Niestety, uległam presji i mleka G. nie podałam. Do dziś tego żałuję. Gdyby nie mój mąż i mama, to nabawiłabym się depresji. Dzięki nim podjęłam się walki o laktację.

W szpitalu walczyłam laktatorem, jednocześnie trzymając małą przy piersi. Ściągałam systemem 7/5/3 kiedy spała i często kończyło się to tak, że budziła się nim zdołałam zakończyć sesję, więc zaś przystawiałam ją do piersi. Niestety przez dwa tygodnie pobytu, nawet mimo dokarmiania, W. nie przybierała w ogóle na wadze. Po wyjściu ze szpitala spotkaliśmy się z polecanym promotorem karmienia piersią i to ona pierwsza wspomniała mi o tym, że moje hormony mogą być przeszkodą w produkcji mleka. I że piersi noszą cechy niedorozwoju gruczołu, więc w moim przypadku problemu może nie udać się rozwiązać. No ale to było „może”, to było „rzadkie” – te 5%-10%… Więc walczyłam dalej: proponowanie piersi non stop, laktator (dwucycowa Spectra 9), suplementy (na które wydałam majątek), SNS, skóra do skóry, spanie z małą. Niestety, mleka wciąż było za mało – pomimo prawidłowego przystawiania dziecka, wykluczonych możliwych problemów z jego strony.  Wszyscy mi mówili, że moja córeczka jest taka maleńka… Dobrze, że z pomocą przyszła nam G. Zaproponowała nam, że odda swoje zapasy mleka i że nadwyżkę, którą ma, będzie mrozić dla małej. I to był dla nas punkt przełomowy. Bo mimo, że mojego mleka nie było wcale więcej, to już przestałam wyliczać porcje, które mała zjada (z obawy o laktację, „cukrzycę, miażdżycę i alergie”). Po prostu dawałam jej tyle, ile chciała. W. w oczach zaczęła się zmieniać. Z dnia na dzień przybierała na wadze, zaczęła spać w ciągu dnia, zrobiła się spokojniejsza i bardziej pogodna.

Walka o każdą kroplę mleka

Dało mi to spokój potrzebny do tego, żeby dalej próbować rozruszać laktację. Fakt, że po tylu tygodniach efekt był zerowy (ściągałam tyle, że często nawet nie zakrywało dna butelki) dał mi do myślenia i wróciłam do moich problemów zdrowotnych – głównie związanych z zaburzeniami hormonalnymi. Jedna z dziewczyn z forum KPI (karmienie piersią inaczej) poleciła mi grupę wsparcia dla osób z chronicznym niedoborem mleka i niedorozwojem tkanki gruczołowej w piersiach. Po przeczytaniu blogów na temat niedoboru gruczołu mlekowego zauważyłam, że wiele rzeczy mi się zgadza. Postanowiłam więc dołączyć do grupy, a ta okazała się skarbnicą wiedzy.

Co się okazało? Przez zaburzenia hormonalne w okresie dojrzewania (nadnercza, insulina, jajniki, tarczyca, przysadka), gruczoły piersiowe najprawdopodobniej nie rozwinęły się u mnie tak jak powinny. Ponadto okazało się, że insulinooporność może skutecznie namieszać w laktacji. Nie u każdej mamy, jednak u części będzie przeszkadzać. U mnie jedyną rzeczą, która prawdopodobnie pomogła zwiększyć odrobinę ilość produkowanego mleka, było przejście na dietę, ćwiczenia i włączenie metforminy.

Teraz wiem, że prawdopodobnie nigdy nie będę mogła wykarmić swojego dziecka. Ani tego, ani pewnie następnego. Musiałam przejść żałobę po stracie nadziei i przepłakać to, że moje ciało jest tak niedoskonałe, że nie potrafi sprostać najbardziej naturalnej rzeczy na świecie. Pierwsze miesiące życia mojego dziecka nie potrafiłam się cieszyć macierzyństwem, byłam przygnębiona i zapłakana, pełna wyrzutów sumienia i żalu do siebie. Szczerze, to chyba nigdy się z tym nie pogodzę. Wiem jednak, co mogę zrobić, żeby maksymalnie dać z siebie wszystko teraz. I wiem co mogę zrobić, żeby zwiększyć swoje szanse przy następnym dziecku. Fakt, że G. daje nam swoje mleko i mała tak pięknie na nim rośnie zdecydowanie pozwolił mi się uspokoić i trzeźwo spojrzeć na sytuację. Widzę, jak wielkim błędem było to, że nie karmiłam jej od samego początku tak, jak należało i ciężko mi będzie sobie to wybaczyć.

Wiem też, że przy poważnych zaburzeniach hormonalnych laktacja może być na niskim poziomie. Niektóre mamy produkują mleko w wysokości 90% zapotrzebowania dziecka, inne tylko 10%. Zdaję sobie jednak sprawę, że w dobie lansowania mleka modyfikowanego jako leku na całe zło, kampania informacyjna zachęcająca do karmienia piersią to kategoryczne: KAŻDA MATKA WYKARMI SWOJE DZIECKO. To z kolei prowadzi do takich historii, jak moja: kiedy zaszła uzasadniona konieczność dokarmiania dziecka, bo faktycznie brakowało mleka, widziałam przed oczami memy z blogów o karmieniu: laktacja siedzi w głowie. I za nic nie docierało do mnie, że niestety nie każda matka, choćby nie wiem jak chciała i czego by nie miała w tej głowie.

O wyższości mleka matki nad mlekiem modyfikowanym

Niestety, nasze społeczeństwo jest coraz bardziej chore i problemy z laktacją dotykają coraz większej ilości kobiet (mamy kłopot, żeby zajść w ciążę – czemu problemy miałyby ominąć wytwarzanie mleka?) Marzy mi się, aby mamy takie jak ja – te, które mleka mają za mało – mogły liczyć na wsparcie i pomoc profesjonalistów. Podejście osób „bardzo pro KP” często budzi moje zastrzeżenia. Bo w ich mniemaniu unikanie butelki z mlekiem modyfikowanym rozwiązuje wszystkie problemy. A nie rozwiązuje. Częstym argumentem na niedokarmianie jest właśnie to „5%”, które nie da rady wykarmić dziecka. Tylko, że to „5%” dalej istnieje i pozostaje bez wsparcia, w poczuciu winy i żalu, z wielkimi wyrzutami do samej siebie. Bo zawiodły. Bo nie nakarmią swojego dziecka. Są rozdarte między walką o laktację, a podaniem butelki. Kwestionują rzeczywistość i swoje wysiłki – czy na pewno dały z siebie 200%? A może powinny wciąż więcej i więcej?

Rozumiem wyższość mleka matki nad mlekiem modyfikowanym. I rozumiem ból matek, które chcą dać dziecku to co najlepsze, a czasami nie mogą (i wcale nie musi być to tak skrajny przypadek jak mój). Nie rozumiem tylko spychania na margines, za jakąś wstydliwą zasłonę milczenia tych kobiet, które faktycznie z przyczyn zdrowotnych nie potrafią wyprodukować 100% tego, co potrzebuje ich maluch. Złożoność procesu laktacji można zaobserwować w przypadku matek KPI – gdzie każde zaburzenie hormonalne, choćby powrót miesiączki, albo wielkość piersi (w sensie magazynu) lub też wydajność samego gruczołu (w sensie fabryki – a u kobiet jest przecież różny), ma ogromny wpływ na ilość odciąganych mililitrów. Nie wiem, kto mnie czyta, ale jeśli jesteś CDLem albo innym PKPem – pamiętaj proszę o tych 5% kobiet, które też potrzebują wsparcia. Nie każda mama wykarmi swoje dziecko, ale jeśli choć może dać mu łyżeczkę swojego mleka na dobę, to jest to trud warty zachodu. Takim mamom potrzeba wiedzy oraz ogromnego wsparcia, tak aby mogły karmić pomimo tych problemów.

Szczęśliwe zakończenie

Moja córka wróciła do wagi urodzeniowej po 4 tygodniach. Odkąd karmię ją mlekiem G. bardzo szybko przybiera na wadze. Wiem, że bycie mamą KPI jest wielkim wyczynem. Jestem pod wrażeniem każdej z mam, która mimo przeciwności decyduje się na takie poświęcenie. Dzięki jednej z tych dzielnych wojowniczek moja córeczka ma szansę dostać wszystko co najlepsze – coś, czego ja jej nie mogłam dać. Zawsze będziemy z mężem za to bardzo wdzięczni.

A.
Dopisek po roku

SNS jest z nami już 16 miesięcy. naprawiłam się, nie zaczęłam produkować mleka. Udało mi się jednak (i dalej udaje) karmić córkę mlekiem mamy. Po drodze do G. dołączyło wiele innych mam – darczyń. Z niektórymi z nich miałam kontakt tylko kilka razy. Z innymi nawiązałam wspaniałe, bliskie znajomości, które utrzymują się bez mleka w tle. Wiem, że część z nich nie znajdzie tego wpisu. Mimo to, chciałabym Wam wszystkim bardzo podziękować: za to, że odciągałyście mleko dla obcego dziecka, poświęcając swój czas – za świadomość tego, że pomagacie. Za to, że same z siebie mówiłyście o swoim zdrowiu, badaniach lekarskich i przyjmowanych lekach. Za to, że niejednokrotnie pytałyście się, czy możecie jeść truskawki lub orzechy – w obawie, że W. mogłaby mieć alergię. Za każdy woreczek zamrożonego mleka, gdzie znalazłam gwiazdkę z adnotacją: jadłam mcdonald/miałam gile/uwaga chore dziecko/mleko ma inny kolor, bo biorę witaminę C/brałam antybiotyk/itd. Za transport mleka wiele set kilometrów, za pytania czy smakuje i czy wszystko jest dobrze. Za tą wielką troskę i wspaniały dar jeszcze raz bardzo dziękuję.

Ktoś mógłby zapytać po co? Ponieważ choruję i chcę zrobić wszystko, aby moje dziecko było zdrowe. Wiem, że dzięki właściwościom mleka mamy rosną jej szanse zdrowotne. Mleko modyfikowane bezsprzecznie zwiększa ryzyko w naszym wypadku. Badania pokazują, że u dzieci karmionych sztucznie predyspozycje do chorób metabolicznych są większe.

Nieformalne dawstwo mleka budzi kontrowersje. Chciałabym, aby banki mleka były dostępne w całym kraju i pomagały także tym mamom, które z różnych powodów nie mogą karmić swoim mlekiem.

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.