Śpiąca Królewna
Moje wyobrażenia
Jak większość przyszłych młodych mam byłam bardzo nastawiona na karmienie piersią. Było to dla mnie tak oczywiste i naturalne, jak oddychanie. Zwłaszcza, że tyle się dzisiaj mówi o karmieniu piersią i mleku matki, że innej drogi po prostu nie widziałam. Nawet jeśli bym inną znała, to i tak z góry bym ją odrzuciła. Przecież karmienie piersią to naturalny i instynktowny wręcz odruch zarówno dla matki, jak i dziecka. Z każdej strony kobiety karmiące piersią – koleżanka, szwagierka… Myślałam, że i taka będzie moja droga.
W ciąży czułam się świetnie, wręcz nadzwyczaj dobrze. Los jednak spłatał mi figla i z dnia na dzień (z godziny na godzinę wręcz) wylądowałam na patologii ciąży – hipotrofia ciąży. Ciągłe monitorowanie płodu, brak jakichkolwiek informacji, stres i jeszcze raz stres sprawił, że po tygodniu pobytu w szpitalu urodziłam miesiąc wcześniej. Mimo wszystko poród siłami natury miałam leciutki. Może dlatego, że dzidzia była malutka – 2140 gramów i 47 cm – poszło mi tak łatwo. Julcia położona na mnie złapała pierś. Ale tylko na maleńką chwilę. Została mi wręcz wyrwana.
Pierwsze karmienie
Będzie dobrze myślałam. Mała jest piękna i zdrowa, już niedługo wyjdziemy ze szpitala, ale tak się nie stało. Na sali poporodowej zostałam unieruchomiona w łóżku szpitalnym na kolejne dwa tygodnie, bez możliwości jakiegokolwiek ruszania się. A u mojego boku miałam moją kruszynkę, którą musiałam przewinąć, przytulić, nakarmić.
I tak leżałam na tym łożu, wyczyniając wszelakie wygibasy by odpowiednio zaopiekować się dzieckiem. Przystawiałam do piersi, a ona ciągle spała i spała i nie chciała za nic w świecie złapać. Jak złapała, to strasznie się cieszyłam patrząc jednocześnie z lekką nutą zazdrości na pozostałe mamy, które biorą dzieci, bez problemu przystawiają, po czym po trzech dobach wychodzą do domu. A ja nie dość, że leżę jak kołek, to jeszcze nie potrafię nakarmić swojego dziecka.
Co robię źle?
Pierwsza myśl – pomoc położnych. I tu pierwsza przeszkoda. Każda mówiła coś innego. Dobudzać w taki a taki sposób, użyć nakładek, bo płaskie brodawki, w żadnym wypadku nie używać nakładek, można trochę dokarmić, jak nie chce jeść, nigdy nie podawać butelki, tak samo ze smoczkiem – raz dać, raz nie dawać. I bądź tu młoda mamo mądra.
Drugi krok za poradą położnych to faktycznie te nieszczęsne nakładki. Trochę pomogło i jakoś szło. Ale budzenie Małej do jedzenia to był jakiś koszmar.
Trzeci krok to mleko modyfikowane przynoszone przez położne bez żadnego „ale”. I tak dawałam to mleko, by mała nie zleciała mi z wagi ze swoimi marnymi 2 kg, zapominając, że przecież muszę pracować nad swoją laktacją.
Czwarty krok, niestety ostatni – patrząc na jedną z mam, która karmić piersią po prostu nie chciała i podawała małemu swoje mleko, zrobiłam to samo i złapałam za laktator.
Obawy i depresja
Strasznie się bałam o zdrowie mojej Śpiącej Królewny, mojego małego niejadka, że zaniechałam przystawiania do piersi i podawałam moje odciągnięte mleko i ostatecznie mleko modyfikowane. Strasznie ucierpiała przy tym moja psychika, przecież miałam karmić piersią. Nabawiłam się do tego depresji. Ryczałam codziennie, że jestem złą mamą, że sobie nie radzę, że Mała nie chce się budzić do jedzenia i tym samym jeść.
Minęły te nieszczęsne 3 tygodnie pobytu w szpitalu. Ja – 12 kg mniej zjedzone przez stres i moja zjechana psychika. Mogłam w końcu wyjść do domu, a na do widzenia usłyszałam od położnych, że w sprawie karmienia piersią jestem niereformowalna.
Walka o karmienie piersią
Nie poddałam się, w domu przystawiałam Małą używając nakładek. Udawało się, złapała pierś, upodobała sobie niestety tylko lewą. A ja nadal zadawałam sobie pytanie, dlaczego w szpitalu nie chciała jeść? Dlaczego nie mogłam jej dobudzić?
Piersią na nakładkach karmiłam przez miesiąc. Później zaczęły się wrzaski, wyginanie przy piersi, ciągłe kolki. Bez nakładek ani rusz. Poddałam się. Ponownie chwyciłam za laktator. Mleka jak na lekarstwo. W lewej marne 50 ml, w prawej nic. Zrezygnowana podałam mleko modyfikowane. Depresja wróciła, stres, brak mojego mleka. Tak ma pewnie być.
Obecnie, od dobrych paru miesięcy podaję Małej tylko moje mleko. Udało mi się rozkręcić laktację do tego stopnia, że jestem w stanie wykarmić mlekiem swoje dziecko i oddać jakąś jego cześć innej potrzebującej mamie. A to wszystko dzięki grupie wsparcia na fb, do której pokierowana zostałam przez inne mamy kpi.
Moja wiedza o kpi
O kpi nie wiedziałam totalnie nic. Nie znałam nawet tego pojęcia, nie mówiąc już o tym, co ono oznacza.
W tym momencie kpi to dla mnie nie tylko droga do wykarmienia własnego dziecka. To pokuta, za to, że zaufałam tym, którzy teoretycznie pomóc mi powinni i za to, że nie powalczyłam o kp bardziej.
Dzisiaj wiem również dużo więcej. Dzięki grupie wsparcia i morza wiedzy, jaką uzyskałam od innych mam, wiele rzeczy bym zmieniła. O ironio, grupą wsparcia powinny być położne z tak wielkim bagażem doświadczeń oraz moja rodzina, najbliżsi, którzy niestety do dnia dzisiejszego na moje kpi reagują brakiem zrozumienia i wiecznym obwinianiem mnie o porażkę przy kp.
Po pierwsze już wiem, czemu Mała nie chciała się budzić. Często położne zabierały mi Małą na noc, patrząc na mnie litościwym okiem. A oddawały… najedzoną. Podawały mleko modyfikowane chcąc mieć w nocy spokój. Moje nocne odciągnięte mleko często wracało nieruszone. Wiedząc to wcześniej nigdy nie oddałabym Małej położnym na noc.
Odnośnie wykarmienia mojego dziecka znałam tylko dwie drogi – pierś lub mleko modyfikowane. Dlatego z dnia na dzień ponosząc porażkę przy kp, następnym krokiem było według mnie mleko modyfikowane. Mleko z Banku Mleka lub od innej mamy? Nikt mi o tym nie wspominał. Czy bym się zdecydowała? Z obecną wiedzą, pewnie tak.
Tym samym nie zaufałabym ponownie “złotym” radom położnych. Moja młoda, ale matczyna intuicja, a przede wszystkim certyfikowany doradca laktacyjny powinien od samego początku być moim wsparciem.
Nigdy więcej nakładek laktacyjnych
Mała tyle nałykała się powietrza przy karmieniu na nakładkach, że jedzenie sprawiało jej ból. Nikt nie powiedział mi, że podając pierś powinnam wyciągnąć i podać brodawkę.
Ta nieszczęsna butelka i smoczek
Noworodek to instynkt sam w sobie. Ssanie to zaspokojenie głodu i uczucie spokoju. To powinnam dać jej ja. Choćby nie wiem jak kształtem podobny do piersi był smoczek, nigdy nie będzie to pierś matki.
Dajcie nam czas!
Według mnie wszystko zaczęło się jednak na sali porodowej, a pozostałe kroki to moja nieszczęsna próba ratowania sytuacji. Dzidzia położona na piersi po porodzie potrzebuje więcej czasu na ssanie. To nie mogą być marne sekundy, czy minuty, bo tak jest wygodniej położnym. Moje stanowcze „Nie zabierajcie mi jej, zostawcie mi Małą na piersi dłużej, dajcie nam czas” powinny być pierwszymi słowami, jakie powiedzieć powinnam przy dziecku.
Moja rada dla przyszłych młodych mam:
Walczcie o karmienie piersią!
Jest ono możliwe nawet w beznadziejnych przypadkach. Często idzie za tym ból, krwawiące brodawki i ogólne zniechęcenie. Ale wierzcie mi, kpi jest o wiele gorsze. To codzienna walka o każdy mililitr mleka, to regularność, która przeradza się często w rutynę i niechęć, to mnóstwo wyrzeczeń i rezygnacja ze wspólnych chwil z dzieckiem dla sesji z laktatorem. To ciągłe zmęczenie, bóle głowy, niewyspanie. Organizm często się buntuje. To kłótnie w rodzinie, chwile ciszy z mężem, bo on po prostu tego nie rozumie – przecież jest mleko modyfikowane. To zawsze przy każdym wyjeździe torba więcej i wieczne taszczenie ze sobą całego sprzętu. Mycie, wyparzanie, ponowne składanie. Problemy techniczne z laktatorem. I stres – czy zdążę odciągnąć przed karmieniem, czy mi laktacja nie spadnie?
Nie bójcie się pytać i szukać odpowiedzi u doradców laktacyjnych. To Wasze dziecko i droga jaka wybierzecie i wszystkie jej plusy i minusy zostaną z Wami do końca.
Agnieszka