Moja historia karmienia piersią inaczej
Na to aż zostanę mamą czekałam dość długo. Pewne problemy ze zdrowiem, w które nie chcę się zagłębiać spowodowały, iż cykle nie były regularne, za to dość długie. Po kilku miesiącach starań uznaliśmy z mężem, że coś jest nie tak. Rozpoczął się maraton, począwszy od lekarzy w przychodniach, na specjalistach wszelkiej maści skończywszy. W końcu postawiono diagnozę i podjęłam leczenie.
Bliscy i dalecy pytali o to, kiedy zdecydujemy się na dziecko. W końcu nie ma się co dziwić: młodzi, po studiach, mający pracę, własny kąt i ślub. Czego chcieć więcej?
W końcu po niemal dwóch latach dostaliśmy zielone światło, że może się udać… przez cały ten czas jednak się nie udawało… ale kiedy odpuściliśmy – stało się! O tym, że jestem w ciąży wiedziałam od razu, bo czułam się inaczej. Logicznie nie umiem tego wyjaśnić, ale w zasadzie mogę powiedzieć, że od piersi wszystko się zaczęło 🙂 Bolały i były większe (co umówmy się nie było wyczynem przy dotychczasowej miseczce B). Kolejne pozytywne testy, dobry poziom bety, w końcu usłyszenie serduszka. Jest! Bardzo się cieszyliśmy.
Pozytywne myślenie i bociankowe
Od początku starałam się być matką niepanikującą, matką, która wierzy, że pozytywne myślenie przynosi takie też skutki. Po raz kolejny się udało, bo ciążę poza puchnięciem i zyskaniem 30 kilogramów przeszłam bez żadnych problemów. Z powodów zdrowotnych, a finalnie także i ułożenia dziecka miałam CC. Wiedziałam o tym wcześniej, byłam psychicznie gotowa, sporo czytałam i podpytałam koleżanek o karmienie piersią, jednym słowem innej opcji dla mnie nie było i nie wierzyłam w mądrości, że po CC nie będzie pokarmu. Jednocześnie mówiłam sobie: przecież każdy to potrafi! A nawet jak nie wyjdzie KP to trudno, to nie koniec świata. Nie rozumiałam i w sumie nadal nie rozumiem tej presji, którą matki same sobie serwują. Z drugiej strony gdzieś tam w tyle głowy dobijały się myśli, że przecież przy moich piersiach może być różnie, bo zawsze byłam płaska jak deska i stąd ta fiksacja, że mogą być nie dość dobre, aby potomka wykarmić, że mleka nie będzie. 😉 Wiem, że to bzdura, zatem w tych bardziej racjonalnych chwilach wiedziałam, że cycek to oczywiste i proste rozwiązanie. Na „baby shower”, zwanym też „bociankowym” poprosiłam o laktator ręczny, tak tylko na wszelki wypadek, bo przecież NA PEWNO BĘDĘ KARMIĆ CYCEM! O odciąganiu mleka nie wiedziałam wtedy nic.
Ciumkający noworodek
Donoszony maluch przyszedł na świat kwadrans przed 14.00. Po badaniach, prawie od razu położono go na mnie, ciepłego, cudownego, buzią nakierowanego na cyca. Ciumkał, ale głównie leżał, tuliliśmy się. Wjechałam do sali, na której leżała dziewczyna, której córeczka non stop wisiała na cycu. A mój nie – wypijał kilka kropel – jak podawałam pierś, ciumkał i tracił zainteresowanie, wolał leżeć na mnie. Wiedziałam, że może tak być, bo przyszła położna, będąca CDL, powiedziała, że widocznie taki typ, że nie wszystkie dzieci wiszą na piersi, a poza tym w chwilkę po narodzinach wystarcza dziecku nawet 3-5 ml pokarmu na karmienie. A ten z piersi płynął. Mimo to zasugerowano mi kapturki z racji na budowę brodawek…
Po dobie jednak podczas karmień syn zaczynał płakać i rozpoczęły się próby karmienia w różnych pozycjach (spod pachy, brzuch do brzucha, na leżąco, on na mnie) i konfiguracjach (przez kapturki (osłonki) i bez). Drugiej nocy dziecko bardzo płakało, prężyło się i nie mogłam go uspokoić. Wtedy wezwałam położną, a ona przyniosła mi butelkę mm, które dają w szpitalu. Wypił kilka ml i się uspokoił. Rano ponownie podjęłam próbę, niby znów pociumkał 5 razy i puszczał pierś, złapał, 5 pociągnięć i puszczał. Płakał. Potem sytuacja powtarzała się cały czas. Położne pokazywały mi, jak go przystawiać, ale żaden ze sposobów nie był do końca skuteczny. Sytuacji nie ułatwił fakt, że po 48 godzinach od porodu byliśmy już w domu.
Walka o karmienie piersią
Walka o KP trwała 2 tygodnie. Podczas jej trwania próbowałam karmić sama, z mężem, który trzymał nogi dziecka podczas gdy ja wpychałam mu pierś do ust. Pomagali wszyscy… rodzina, koleżanki, pediatra, położne. W teorii było super – wiedziałam, że dziecko musi zassać całą otoczkę, że powinniśmy słuchać, czy przełyka… U mnie nie było na to czasu – karmienie to zawsze płacz, stres… i mój i synka.
Świadomość i nadzieja
Dawałam butlę z moim mlekiem, wtedy oczy mego dziecka świeciły się (tak jest do dziś 🙂 ), wręcz rzucał się na butelkę, a gdy był najedzony momentalnie stawał się spokojny, a mój stres… ulatniał się. Muszę wspomnieć, że razu po wyjściu ze szpitala wzięłam do ręki laktator – w końcu ciągle odciągałam mleczko i… moja historia KPI zaczęła się na dobre. Początkowo odciągałam latatorem ręcznym, potem elektrycznym pojedynczym, na końcu podwójnym.
Z początku trafiłam (z polecenia koleżanki) na wspaniałą grupę wsparcia na Facebooku. Zaczęłam coraz więcej czytać. I odkryłam jak niewiele osób wie o KPI.
Zaczynając karmić chciałam robić to 3 miesiące. Potem pół roku. Teraz mój cel to 9 miesięcy. Nadal boję się deklarować więcej, choć po cichu liczę na to, że się uda.
Obecnie karmię 7,5 miesiąca. Poza szpitalem syn nigdy nie dostał już mm.
Staram się żyć z laktatorem w tle, a nie pod jego dyktando. Wiem, jak ważna jest regularność odciągania, ale ważny jest też kontakt z dzieckiem. Świadomość tego, że daję mu to, co najlepsze trzyma mnie przy tym. Nadzieja przy KPI jest ważna. Że mleko się nie skończy, że się przypadkiem nie zmarnuje.
Równie ważna jak to, że czasem możesz usłyszeć słowa: „Że też Ci się chce? Podziwiam i szanuję”.
Kasia, 29 lat, Łódź