Mleczne rozterki

mleczne rozterki

Mleczne rozterki, to moja historia karmienia. Jeszcze w ciąży byłam nastawiona na karmienie piersią, bo to wygodne, buduje więź z dzieckiem i jest przecież takie naturalne. Wzorem była dla mnie siostra karmiąca dwójkę swoich dzieci, jeden z najpiękniejszych widoków w życiu. Życie zweryfikowało moje plany. 

Opieka laktacyjna szpitalu

Przed porodem ani przez chwilę nie myślałam, że mogę mieć problemy z karmieniem. Poród naturalny po ponad 30 godzinach zakończył się cesarskim cięciem. W sali pooperacyjnej  pielęgniarka przystawiła mi synka do piersi i tak leżeliśmy razem jakieś dwie godziny. 

Na tym właściwie zakończyła się szpitalna opieka laktacyjna. Spędziliśmy tam 5 dni i przez ten czas w zasadzie nie otrzymałam wsparcia ze strony personelu placówki, o której mówi się że jest jednym z najlepszych szpitali położniczych w Warszawie. Informacje o tym, jak przystawiać dziecko do piersi, dostawałam w przelocie.

Byłam na lekach przeciwbólowych, w złym stanie psychicznym, zupełnie zdezorientowana i osamotniona. Mnóstwo drobiazgów dodatkowo podtrzymywało ten stan. Poród miał miejsce w dobie zmiany czasu z zimowego na letni, w pokoju szpitalnym przez te dni nikt nie zmienił godziny na zegarku. Niby drobiazg, ale bardzo utrudniał pilnowanie odstępów karmienia, bo mój telefon podawał inną godzinę, zegar na ścianie inną. 

Mleczne problemy i podważanie matczynych kompetencji

W zasadzie mało pamiętam z tamtego okresu. Pamiętam cudowne, spokojne dziecko i zagubioną, zmęczoną siebie. Pamiętam też że bardzo tęskniłam za mężem. 

Przystawiałam synka co 3 godziny, budziłam go w nocy na karmienie, ale spadki wagi były coraz większe. On zaczynał się coraz głośniej dopominać o jedzenie, i w końcu sama poprosiłam o butelkę z mlekiem modyfikowanym. Mimo, że byłam gorliwą słuchaczką szkoły rodzenia on-line, na żywo nie umiałam ocenić wczesnych oznak głodu i podawałam synkowi pierś lub butelkę kiedy był już bardzo głodny. Rozpłakane dziecko nie było w stanie skupić się na jedzeniu i kończyło się na płaczu nas obojga.

Kiedy jednego dnia poprosiłam o pomoc dyżurną pielęgniarkę usłyszałam od niej słowa, które całkowicie podważyły wiarę w moje matczyne kompetencje, i z których jeszcze do końca się nie otrząsnęłam. Powiedziała mi, że choć nie jest matką mojego dziecka lepiej ode mnie umie go uspokoić. Tylko tyle i aż tyle.

Lęk zabrany do domu

Lęk, że nie jestem w stanie wykarmić własnego dziecka i nie umiem być matką zabrałam ze sobą do domu. Trwał we mnie przez kilka kolejnych miesięcy. 

Do domu zabrałam też mleczne problemy – butelkę i przez pierwsze miesiące dokarmialiśmy synka mlekiem modyfikowanym.

Choć miałam coraz więcej pokarmu, to cały czas był problem z przystawianiem. Synek w czasie karmienia prężył się, jadł łapczywie i po kilku łykach, mimo, że pokarm nadal leciał, uciekał od piersi z płaczem. Dla niego i dla mnie była to męka. W końcu, dzięki konsultacji z CDL, wyjaśniało się co było przyczyną zachowania synka w czasie karmienie. On wcale nie jadł łapczywie, próbował nadążyć za siłą wypływu pokarmu. Moje mleko go zalewało i synek nie potrafił sobie poradzić z dużym wypływem.

(Nie)przyjaciel laktator

Postanowiłam, że przejdę na KPI (karmienie piersią inaczej). Kupiłam laktator, zaczęłam odciągać mleko i podawać je z butelki, mając nadzieję, że uda się nam odstawić mieszankę. Nie byłam jednak w stanie stworzyć własnego banku mleka. Karmiliśmy się więc w sposób mieszany – moim mlekiem i modyfikowanym. 

Moja relacja z laktatorem był trudna. Z jednej strony był wybawicielem i dzięki niemu mogłam karmić synka własnym mlekiem. Z drugiej strony czułam się w nim jak maszyna, jak bohaterka filmu sf. Nie lubiłam pracy z laktatorem, nienawidziłam myć buteleczek, stresowała mnie każda sesja. KPI nie dawało mi radości, stawało się przykrym obowiązkiem, coraz większym ciężarem. 

Mleczne rozterki

Karmiąc butelką jednocześnie starałam się przystawić synka w pozycji pod górkę. Nie umiałam pogodzić się z myślą, że nie mogę go karmić piersią. Tak mijały tygodnie, miesiące. Byłam zmęczona, smutna, czułam, że moje macierzyństwo to porażka. Powtarzałam sobie, że bycie matką to przecież więcej niż karmienie, ale jak na razie wszystko kręciło się wokół tego.   

Siła małego człowieka

O tym co było dalej zdecydował mój synek. Prawidłowo przybierał na wadze, był coraz silniejszy, i któregoś dnia odepchnął ręką butelkę i zaczął domagać się piersi. Pamiętam to jak dziś, to był poniedziałek, upalny lipiec. Zaczęliśmy się karmić coraz częściej, synek coraz lepiej radził sobie z wypływem mleka, było nam coraz wygodniej. Z laktatora zaczęłam korzystać coraz rzadziej. Synek przestał akceptować butelkę, stała się dla niego zabawką. Odrzucił też smoczek – uspokajacz. 

Lęki odchodzą powoli

Zwątpienie w siebie jako matkę, które zaszczepiono mi w szpitalu przezwyciężałam powoli, przede wszystkim dzięki pomocy mojego męża. Jest tak samo wspaniałym ojcem, jak i mężem, wyrozumiałym, czujnym i cierpliwym. Wielkie wsparcie miałam też ze strony mamy, siostry i szwagierki. Nieocenione były także moje przyjaciółki, Marysia, Zosia i Karolina, które dzieli się ze mną swoimi historiami karmienia piersią i cały czas podnosiły na duchu.

Od około trzech miesięcy karmię synka już tylko piersią. Przyrosty są w normie, a ja już nie boję się wychodzić z domu, w lęku, że gdzieś na spacerze synek zacznie domagać się jedzenia, a ja nie będę w stanie go nakarmić. Jest tak jak zawsze chciałam. Karmię piersią i jest to wygodne, buduje więź z dzieckiem i jest takie naturalne. Teraz, kiedy mleczne lęki w końcu odeszły.

Justyna.


Fot. Zuzanna Kruschewska Photography.

Przeczytaj o kampanii społecznej „Kalendarz Mlekiem Mamy” .

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.