Bo do tanga trzeba dwojga

Bo do tanga trzeba dwojga czyli o karmieniu dziecka z „refluksem utajonym”. Doświadczenia mamy KPI/KP

Mój pierworodny jest już przedszkolakiem, a jednak nadal, kiedy czasem myślę o nim i o karmieniu piersią, mam poczucie niespełnienia i smutku. Nie udało się nam to karmienie, a wyglądać miało zupełnie inaczej! Albo raczej – kiedy przygotowywałam się do porodu i macierzyństwa, nawet nie zastanawiałam się, jak to z tym karmieniem będzie. Dla mnie to było oczywiste – pierś i tyle. Potem okazało się, że będę rodzić przez planowe cesarskie cięcie. Trochę mnie to niepokoiło, bo słyszałam, że laktacja może być opóźniona, że trudno wtedy o harmonijne karmienie od samego początku. Głównie jednak skupiłam się wtedy na samej operacji. Nie mogłam się też pogodzić z myślą, że nie będę rodziła naturalnie.

Nagłe rozczarowanie…

Dlatego tym większa była moja radość i duma, kiedy jeszcze w szpitalu mój maluszek pięknie się przystawił do piersi i ssał jak smok, pokazowo! Trochę pomogła mi wtedy w sprawach technicznych doradczyni laktacyjna (chodziło o przybranie wygodnej pozycji w czasie karmienia i odpowiednie podtrzymanie główki, bo jak większość z nas, nie miałam w rodzinie ani wśród znajomych wielu przykładów do podpatrzenia). Jednak wszystko szło pięknie, a synek bez problemu spijał całe mleko z nawałowej nadprodukcji.

Tym większe było moje rozczarowanie, kiedy po powrocie do domu, gdzieś od drugiego tygodnia życia mojego malucha, zaczęły się poważne problemy z karmieniem. Jak to wyglądało? Dziecko przystawiało się głodne do piersi, by zaraz potem, po paru łykach, z krzykiem się od niej oderwać, wygiąć w łuk i machając rączkami, odmawiać ponownego przyssania. Każde karmienie, za wyjątkiem może 2-3 dziennie, odbywało się w ten sam sposób. A ewidentny dyskomfort dziecka związany z przełykaniem i jedzeniem pogarszał się z dnia na dzień.

I gdzie tu szukać pomocy…

Jaką otrzymałam pomoc? Na konsultacji u Certyfikowanej Doradczyni Laktacyjnej (CDL) dowiedziałam się, że dziecko pięknie je, że jest po prostu łapczywe albo z drugiej strony, że wypływ pokarmu jest zbyt szybki. Położna środowiskowa skwitowała to zdaniem, że „dziecko taki ma charakter”.  Stosowałam więc różne metody, aby malec nie był zbyt głodny, żeby mleko go nie „atakowało”, tysiące pozycji, tysiące przeczytanych artykułów. Do tego, co istotne, mój niemowlak nie spał prawie w ogóle w pozycji leżącej… Pierwsze trzy miesiące to był prawdziwy koszmar. Z pomocą przyszła chusta, no i dzielny tata, który spał z synem w nocy w pozycji pionowej, abym ja mogła jakoś zregenerować siły. A ja traciłam nadzieję, że zrobimy jakieś postępy. Z mojej strony wszystko było ok.: piersi, rany na brodawkach zagojone, pokarm.

W końcu natrafiłam, po opisie symptomów, na naukowe opracowania, mówiące o refluksie u niemowlaków. Nareszcie znalazłam, wydaje się, charakterystykę idealnie pasującą do mojego dziecka! Opis zachowania przy karmieniu, dyskomfortu w pozycji leżącej i finalnie pojęcie „refluksu utajonego” – nie, moje dziecko nie ulewało więcej niż inne noworodki. Treści żołądkowe cofające się do przełyku po prostu sprawiały mu ból i uniemożliwiały spokojne przełykanie pokarmu.

Podjęłam próbę z zagęszczaniem swojego mleka, przetestowałam odciąganie i karmienie różnymi butelkami. Próbowałam bezskutecznie karmić “na śpiocha”. W końcu trafiłam do gastroenterologa, który potwierdził moje podejrzenia i włączył kurację omeprazolem, debridatem i gastrotussem baby. Co ciekawe, wszystkie te środki stosowane powinny być u starszych maluchów i brak jest jednoznacznych wyników badań wskazujących ich skuteczność. U nas nic to nie dawało, a dochodziły jeszcze obawy o skutki uboczne…

Karmienie piersią – nie zawsze uspokaja

Karmienia były koszmarem, nieustannym krzykiem dziecka i noszeniem go godzinami w pozycji pionowej. Karmienie w przestrzeni publicznej oznaczało od razu kilka par oczu wpatrujących się w nas ze zdziwieniem: „matka-wariatka katuje karmieniem swoje dziecko”. Miałam depresję, próbowałam z tysiąc razy porzucić karmienie. Partner mnie wspierał z jednej strony, ale z drugiej, powtarzając, że mleko matki jest najlepsze, wpędzał w poczucie winy…

W końcu, gdy syn nie miał jeszcze 2 miesięcy, okazało się, że to co zjadał z piersi, to jednak za mało. A ja się oszukiwałam, że wychodzimy na prostą, chociaż karmienie efektywne trwało może jakieś 2-3 minuty, a dziecko przysypiało. Okazało się, że przyrost wagi jest sporo poniżej normy, a moja laktacja z braku pobudzania po prostu siada. Nie miałam też siły odciągać mleka. Zresztą kiedy byłam ogólnie zestresowana, były to dosłownie krople.

Dziecko mówi „nie”

Chciałam walczyć dalej, włączając karmienie mieszane, ale nadszedł moment, kiedy to samo dziecko powiedziało „nie”. Wydaje się to prawie niemożliwe, kiedy wkoło słychać tylko o pozytywnych aspektach karmienia piersią! Tymczasem mój niemowlak nagle zaczął z pełną konsekwencją odmawiać chwycenia piersi i ssania. Odwracał głowę i albo protestował z krzykiem, albo wybierał metodę biernego oporu… Matczyny sutek stał się dla niego ewidentnie synonimem bólu, dyskomfortu i przymusu. Trudne to, bardzo trudne dla początkującej mamy, żeby zrozumieć i zaakceptować taki obrót spraw. Ja długo nie mogłam zwalczyć w sobie uczucia, że ten mój pierworodny razem z moją piersią odrzuca mnie samą! Emocje brały górę nad racjonalną oceną sytuacji. Wsparcie bliskich było w tym okresie nieocenione!

W końcu przeszliśmy za poradą gastroenterologa wyłącznie na mleko modyfikowane specjalnego przeznaczenia… Zaakceptowałam fakt, że nie będę karmić piersią. Satysfakcja była na początku średnia, bo jeszcze po 6 miesiącach mój syn potrafił na raz zjeść nie więcej niż 30 ml z butelki. Nie wspomnę o ilości mleka wylanego do zlewu ani o nieustającej trosce o to, żeby dziecko zjadło minimalną normę, o ciągłym myciu i dezynfekowaniu butelek, mieszaniu kolejnej porcji i walce przy każdym karmieniu. Dość szybko też przeszliśmy na kaszki na mleku modyfikowanym, na słoiczki i papki, bo okazał się to dużo łatwiejszy sposób, aby nakarmić mojego syna. Picie nie wychodziło po prostu…

W tym trudnym okresie odkryłam za to z radością inne formy bliskości oraz budowania więzi z synem – chustowanie, masaż shantala, wspólne spanie. Karmienie butelką również odbywało się z reguły w atmosferze intymności i z tuleniem. I niechętnie, oj niechętnie, oddawałam to zadanie tatusiowi!

Powtórka z rozrywki z happy endem

Mojego drugiego syna karmię już 1,5 roku… Zaparłam się, bo i on, o ironio, miał ten sam problem. W jego przypadku wypróbowałam jeszcze katowanie się dietą eliminacyjną… Co nic nie dało, chociaż wielu lekarzy łączy refluks z alergią na białka mleka krowiego. Twierdzi się również, że refluks jest uwarunkowany genetycznie.

Tym razem trafiłam na gastroenterologa, który był przeciwny podawaniu leków typu omeprazol. Ponieważ dziecko miało dobrą wagę, nie widział też powodów, by męczyć go specjalistycznymi badaniami (nota bene mój pierworodny nigdy nie miał takich badań!) Dużo dała mi też lektura napisanej bardzo empatycznie książki pt. „Colic solved” (autorstwa Bryana Vartabediana). Warto przy okazji wspomnieć, że jest obecnie taki trend, który każe w miejsce „klasycznej” kolki niemowlęcej diagnozować właśnie różne postaci refluksu.

Co uratowało karmienie piersią w przypadku drugiego dziecka? Mój chorobliwy wręcz upór, by nie dawać za wygraną. Wsparcie męża. Karmiłam syna, kiedy spał i na chodząco, wtedy bowiem, dostarczane bodźce sprawiały, że zapominał o dyskomforcie podczas łykania i cofania się treści żołądkowych. Schudłam 15 kilo w dwa tygodnie po porodu. Wyglądałam jak cień człowieka, bo przez pierwszy miesiąc mój maluszek praktycznie nie spał w nocy. Nie dałabym rady przy starszym, nieżłobkowym dziecku w domu, gdyby nie wynajęcie pomocy domowej…

Czy było warto? W moim przypadku tak! Czuję dumę, bo wiem, że wywalczyłam to karmienie. Sprawia mi ono ogromną przyjemność, chociaż jak większość karmiących mam wie, bywa też bardzo męczące! Okres karmienia piersią traktuję jako kolejny naturalny etap w moim życiu. I ogromnie jestem wdzięczna za to, że mogę tego doświadczać.

Lekcja pokory

Czy z moim pierwszym synem mogło się udać? Gdybym miała inne wsparcie wtedy? Większe doświadczenie? Nie mam pojęcia! Chłopak jest zdrowy, wydaje się, że wyrósł z refluksu, chociaż wiem, że w przyszłości może mieć z tym problemy.

Wiem jedno: macierzyństwo wymaga pokory, bo naprawdę nie wszystko od nas zależy. A karmienie piersią jest tego najlepszym przykładem – bo potrzeba idealnej synchronizacji między matką a dzieckiem, która nie zawsze jest nam dana, mimo wysiłku włożonego w to, żeby się udało.

Dzięki takim różnorodnym doświadczeniom osobistym, jako doula nigdy nie oceniam matek karmiących piersią ani tych, które wolą karmić butelką. Jednak jednocześnie wiem jedno – pozytywne wsparcie potrafi zdziałać cuda. I jest ono tak samo potrzebne, gdy kobieta podejmuje decyzję o rezygnacji z karmienia piersią, czy kiedy postanawia karmić piersią inaczej.

PS. Tekst ten napisałam z moim drugorodnym przy piersi. 🙂

Małgorzata Skalska, doula, członkini Stowarzyszenia DOULA w Polsce, autorka lokalnego projektu edukacyjno-rozwojowego pt. SALON KOBIET na warszawskiej Pradze-Południe (www.facebook.com/salonkobiet.edu/), w ramach którego organizuje warsztaty dla kobiet w ciąży oraz krąg kobiet pt. „Babskie gadanie”, animatorka Klubu Młodej Mamy, autorka tekstów dla portalu dziecisawazne.pl, mama Jędrusia i Mikołaja.

Fundacja "Mlekiem Mamy" wspiera w karmieniu naturalnym. Jeżeli karmienie piersią okazuje się niemożliwe, pokazujemy, że można karmić piersią inaczej (KPI), tj. odciągniętym mlekiem i podawać je w inny sposób. Edukujemy w zakresie tzw. świadomego rodzicielstwa i zdrowego stylu życia już od pierwszych chwil dziecka. Prowadzimy również działalność odpłatną w zakresie wsparcia okołoporodowego.