Moja przygoda z kpi

Decyzja o staraniu się o dziecko była dobrze przemyślana. Do każdego zadania lubię być przygotowana, więc tak samo było z opieką nad dzieckiem. Od momentu zajścia w ciążę z wielką pasją zaczytywałam się w literaturze poświęconej rozwojowi płodu, opieki nad dzieckiem, karmieniu piersią. Pamiętam, jak leżąc w wannie i głaszcząc powiększający się brzuch, czytałam książkę dr Nehring – Gugulskiej dotyczącą karmienia piersią i wyobrażałam sobie te cudowne chwile z córeczką, wtuloną w pierś, z oczętami wpatrzonymi w moje. Nie brałam pod uwagę innej możliwości niż karmienie piersią (kp). Jako element wyprawki kupiłam laktator (mini electric) z myślą o odciąganiu pokarmu przy nawale lub gdy będę zmuszona wyjść gdzieś bez dziecka.
Diagnoza „wyssana z palca”
Córeczka urodziła się o czasie, zdrowa, piękna dziewczynka. Pierwsza próba przystawienia do piersi z pomocą położnej zakończyła się powodzeniem. Myślałam, że teraz już pójdzie z górki. Od lekarzy usłyszałam, że mała jest hipotroficzką (waga urodzeniowa 2910 g, dopiero po około 2 miesiącach zrozumiałam, że diagnoza hipotrofii była “wyssana z palca”), a po wielkości mojego brzucha spodziewano się dużego bobasa (stwierdzenie hipotrofii bardzo mnie wystraszyło i od tej pory zaczęła się moja obsesja na punkcie karmienia i przybierania na wadze).
Ospałe dziecko i walka o karmienie
Drugie z kolei karmienie – córcia spała, nie chciała się obudzić, ja nieudolnie próbowałam ją rozbudzić i przystawić, poszłam do położnych z prośbą o pomoc. Po około godzinie przyszła doradczyni laktacyjna, stwierdziła, że mam płaskie brodawki i radziła zakupić kapturki. Ponieważ minęło już kilka godzin od karmienia, a córcia nie chciała ssać piersi zostało jej podane mleko modyfikowane. Następnego dnia mąż przywiózł laktator i zaczęła się moja walka z pompowaniem co 3 godziny metodą 775533. Po każdej próbie przystawienia do piersi córcia dostawała butelkę, z tym że od tej pory z moim mlekiem. Ze szpitala nie chcieli nas wypuścić ze względu na utratę wagi córci. Dopiero po moich zapewnieniach, że dam sobie radę wyszłyśmy do domu.
Pobyt w szpitalu i brak wsparcia
W domu kp szło nam troszkę lepiej, jednak cały czas miałam przygotowane butelki z odciągniętym mlekiem. Gdy córcia miała dwa tygodnie trafiłyśmy do szpitala z powodu wymiotów i biegunki. Odciągnięte mleko na chwilę, gdy mała nie chciała ssać, przechowywane było w pokoju pielęgniarek. Gdy chciałam je podać musiałam iść na dyżurkę i poprosić o podgrzanie i przyniesienie. Po jednej z takich próśb, gdy czas oczekiwania na mleko przekraczał już 20 minut, a córcia płakała w spazmach z głodu, nie dając się przystawić do piersi, usłyszałam od pielęgniarki, która przyniosła upragnioną butelkę, „że mam nie męczyć dziecka przystawianiem do piersi” tylko ową butelkę podać. Mleko w butelce okazało się tak gorące, że aż parzyło mnie w dłoń, więc czekałam aż troszkę ostygnie, na co ta sama pielęgniarka stwierdziła, że „głodzę dziecko i wymyślam”. Po tym stwierdzeniu doszłam do wniosku, że rzeczywiście źle robię męcząc córkę kp i powinnam dać sobie (a raczej Jej) spokój i podawać butelkę.
Zbyt dużo pytań i brak pewności
Od tej pory każdy dzień wygląda w sposób następujący: sesja z laktatorem, mycie butelek, wyparzanie, karmienie i tak w kółko. Aby zwiększyć ilość pokarmu, podczas gdy córci rósł apetyt sesje z laktatorem odbywały się co dwie godziny po 30 minut, czyli 12 razy na dobę, w sumie 6 godzin z laktatorem w ręce. Gdy córcia skończyła 8 tygodni podjęłam kolejną próbę kp i… pełen sukces – córcia jadła. Niestety lękliwa i głupia matka zaczęłam się doszukiwać problemów: a czemu je tylko z jednej piersi? Wszędzie piszą, że powinna z dwóch. Czemu tylko 5 minut skoro każdy mówi, że 10 jest optymalne? Dlaczego po karmieniu nadal mogę odciągnąć mleko z piersi laktatorem? Sielanka kp trwała niespełna tydzień, gdy postanawiam po mniej więcej co drugim karmieniu podawać butelkę z odciągniętym mlekiem (w obawie, że mała nie najada się ssąc pierś). Jak się można domyślić był to gwóźdź do trumny świeżo odzyskanego kp.
Mija rok…
Moja córcia skończyła rok i nadal dostaje moje mleko. Wprawdzie nie jest to kp a kpi. Jednak jest to nadal mleko mamy. Sesje z laktatorem zajmują już tylko max 3 godziny na dobę. Nadmiar odciągniętego mleczka mrożę na czarną godzinę, a czasami przekazuję dla maluszków w potrzebie. Córeczka jest małym łasuchem, pomimo rozszerzonej diety nadal wypija blisko litr mleczka na dobę. Wiele osób z otoczenia nie rozumie istoty oraz przyczyn kpi, stwierdzają, że to dziwactwo lub fanaberia (padały o wiele mniej przyjemne komentarze), że powinnam podać mleko modyfikowane i się nie męczyć z laktatorem oraz dietą eliminacyjną. Na szczęście moja zawziętość czasami przynosi profity. W tym przypadku jest nim zdrowie mojej córki i jej szansa na najlepszy z możliwych start w przyszłość, dzięki cudownym właściwościom mleka mamy.
Moja przygoda i marzenia
Każdego dnia żałuję, iż nie zaufałam córci, nie uwierzyłam w siebie i nie starałam się mocniej o kp. Dzisiaj wiem, że nie zawsze należy się kierować radami personelu medycznego (wg wielu lekarzy i położnych laktatorem nie da się utrzymać laktacji przez okres dłuższy niż 3 miesiące). Czasami obce osoby poznane w grupach wsparcia (tutaj podziękowania dla dziewczyn z grupy “Randkujących z laktatorem”) mają większą wiedzę na temat kp niż położne i są lepszym źródłem wsparcia niż rodzina, przyjaciele, doradcy laktacyjni.
Moim planem było karmienie minimum rok, a marzeniem dwa (co jest jak najbardziej wskazane ze względu na alergie pokarmowe występujące u córci). Plan został wykonany, teraz pozostaje spełnić marzenia.
Aktualizacja

Kasia