Karmię piersią inaczej, bo chcę! :)
Moja historia z karmienia piersią inaczej rozpoczęła się trzy lata temu, kiedy na świat przyszła moja córeczka, Rozalia.
Przekonania a rzeczywistość
Całą ciążę byłam przekonana, że będę karmić piersią. Jednak po cesarskim cięciu mleko nie pojawiło się od razu. Rozalka była tak głodna, że próbując coś wyssać bardzo poraniła mi brodawki. Postanowiłam mówić w szpitalu, że nie chcę karmić piersią, bo miałam już dosyć przystawiania małej na siłę przez położne z każdej kolejnej zmiany. No i marzyłam, żeby w końcu podali Rozi mieszankę, bo nie mogłam patrzeć jak płacze z głodu. Tak też się stało.
Nawał i zmiana decyzji
W trzeciej dobie pojawił się jednak nawał, nie wiedziałam co się dzieje, siedziałam, płakałam mamie przez telefon, a z piersi lało mi się mleko. Nie wiedziałam co robić gdy w piersiach porobiły mi się kamienie. W końcu spanikowałam i przyznałam się położnej. Dostałam szpitalny laktator, kazano mi rozmasować piersi i ściągać co 2 godziny. Pierwsza sesja z laktatorem to było dla mnie olśnienie. Biust bolał jak cholera, poranione brodawki, guzy, które musiałam rozmasować. Ale widziałam jak do butelki leci mleko i wykiełkowała we mnie myśl, że istnieje jednak sposób aby moja córka dostała naturalny pokarm. Chociaż był środek nocy, zadzwoniłam do męża i kazałam następnego dnia kupić laktator.
Idealne rozwiązanie
Po powrocie do domu dalej odciągałam mleko i podawałam Rozi butelką, kilka razy próbowałam karmić z piersi pod naciskami położnej środowiskowej i pediatry, ale nigdy nie było dla mnie przyjemne, co więcej bardzo się przy tym stresowałam. W karmieniu piersią inaczej podobało mi się, że to ja reguluje siłę ssania, że mogę przestać w każdej chwili, jeśli coś mnie zaboli i co dla mnie najważniejsze, zawsze wiedziałam ile córka zjadła. Milion razy słyszałam, że moja przygoda z mlekiem skończy się szybciej, niż się zaczęła, bo laktator nie jest w stanie utrzymać produkcji pokarmu, ale mimo to, bez większego trudu nasza droga trwała osiem miesięcy.
Kolejne narodziny…
Kiedy rok temu jechałam do szpitala rodzić synka Jeremiego, miałam już ze sobą spakowany laktator. Zakładałam oczywiście, że może synek załapie pierś i laktator nie będzie potrzebny, ale tak się nie stało. Po następnym cięciu cesarskim mleka znowu nie było od razu. Kolejny raz dziecko okrutnie mnie pogryzło, a wszyscy dookoła przystawiali mi synka na siłę. W końcu wyciągnęłam laktator i zażądałam dla Jeremka mleka modyfikowanego. Na trzeci dzień mój pokarm zaczął płynąć, a ja na spokojnie z każdą sesją odciągałam coraz więcej. Dwa dni po powrocie do domu mogłam przestać podawać synkowi mieszankę. A dwa tygodnie później uzbierałam tyle zapasu z piersi, że mogłam podać pierwszą butelkę córce. 🙂
Ulga, spokój i duma…
Szczerze mówiąc, z ulgą przyjęłam fakt, że i za drugim razem karmienie piersią się nie udało. Mogę wykorzystywać męża czy babcię do podania mleka synkowi, gdy ja muszę coś zrobić, albo gdy chcę poświęcić czas starszej córce. Młody nie wisi mi ciągle przy piersi, a ja mam ustalone pory ściągań i wszystko toczy się stałym harmonogramem. Poza tym karmienie piersią w miejscach publicznych w naszym kraju nie jest niestety póki co naturalne. Raz próbowałam bo dziecko mi się wściekło, a już nie miałam mleka w butelce. Widziałam tysiąc ciekawskich spojrzeń, słyszałam szepty i podśmiechiwania przechodzących nastolatków i raczej nie wspominam tego dobrze.
Z karmieniem piersią inaczej czuję się świetnie, ściągam dwoma laktatorami jednocześnie z obu piersi. Cała sesja zajmuje mi maksymalnie 10 minut. Sesje mam ustawione co 6 godzin i dobowo ściągam około 800-900 ml mleka. Jestem dumna, że karmię moje dzieci swoim pokarmem, bo wiem, że jego wpływ na nie jest nieoceniony. Dzieciaki pięknie się rozwijają, nie chorują i lubię myśleć, że to właśnie dlatego, że dostają moje mleko. 🙂
Pozdrawiam, Basia